Zagłębie Sosnowiec przegrało w Legnicy z Miedzią WIDEO. W niedzielę 26 listopada 2023 roku w meczu 16. kolejki Fortuna 1. Ligi Miedź Legnica wygrała z Zagłębiem Sosnowiec 2:0 (1:0).
Zamojska24.pl to portal zawierający najnowsze informacje, wydarzenia i ciekawostki z Zamościa, powiatu zamojskiego i okolic.
piątek, 17 listopad 2023 18:16. Zamość: Potrącenie pieszej na przejściu. Policja szuka kierowcy oraz świadków zdarzenia. Zamojscy policjanci poszukują świadków potrącenia pieszej, do którego doszło 15 listopada na Alejach Jana Pawła II w Zamościu.
Zamość; Żary; i. Autor: Policja Policja / Zdjęcie ilustracyjne. POLICYJNE. Lubelskie: Zaginiony 31-latek leżał zanurzony w rzece. Pomoc nadeszła w ostatniej chwili! PW 2023-08-28 10:23.
Najciekawsze wiadomości, fakty i informacje z Polski i świata. Przeczytaj pierwszy, podziel się z innymi. Opinie, ciekawostki w Super Express.
Czytaj najnowsze artykuły, oglądaj zdjęcia oraz filmy. Wybierając dziedzinę "Wiadomości, Wydarzenia Słupsk" masz szybki dostęp do najciekawszych treści o tej tematyce. W ubiegłym roku zarejestrowano na Pomorzu ponad 1,3 mln zwolnień lekarskich. Dane takie upublicznili właśnie
. Wiadomości Lublin 7 dni temu List gończy za mężem zamordowanej kobiety. Policja wskazuje, gdzie może się ukrywać Poszukiwany listem gończym 40-latek podejrzany jest o zabójstwo swojej żony, do którego doszło w nocy z 24 na 25 lipca w Warszawie. Najprawdopodobniej mężczyzna obecnie ukrywa się w powiecie zamojskim. Jego wizerunek opublikowała policja, która prosi o kontakt osoby, które go widziały. Wiadomości Lublin miesiąc temu Tragedia w Zamościu. Świętował zakończenie szkoły, utonął w zalewie Ciało 17-latka wydobyli płetwonurkowie z zalewu miejskiego w Zamościu (woj. lubelskie). Poszukiwania rozpoczęły się w nocy z piątku na sobotę. Przechodzień znalazł nad brzegiem zbiornika pozostawione rzeczy nastolatka. To kolejna ofiara wody tego weekendu w regionie. Wiadomości Lublin 3 miesiące temu Awantura za brak maseczki i użycie paralizatora. Sprawa trafiła do sądu Prokuratura Okręgowa w Zamościu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko dwóm osobom, które w grudniu 2021 r. dokonały napaści na policjanta i strażnika miejskiego. Awantura zaczęła się po zwróceniu uwagi na brak maseczki w centrum handlowym. Policjant użył paralizatora i gazu. Sprawcom grozi do 10 lat więzienia. Wiadomości Lublin 3 miesiące temu Tylko w onecie Kontrowersyjny utwór usunięty z sieci. "Co innego znaczy dla Pink Floyd, co innego dla kresowiaków" Polska i ukraińska młodzież wykonała wspólnie utwór "Czerwona kalina", który w przeszłości był hymnem Ukraińskiej Powstańczej Armii. Wołyniacy złożyli doniesienie do prokuratury, uznając to za "gloryfikowanie banderyzmu". Zamojski Dom Kultury, który odpowiada za realizację, usunął nagranie z sieci. Do sprawy odniósł się też prezydent Zamościa: "to był ewidentny błąd". Wiadomości Lublin 3 miesiące temu Walczył z 5G i szczepieniami. Seryjny podpalacz z Zamościa odpowie za terroryzm Do Sądu Rejonowego w Zamościu wpłynął akt oskarżenia przeciwko 43-letniemu Hubertowi C. Mężczyźnie zarzuca się podpalenie punktu szczepień i budynku sanepidu w Zamościu. Śledczy uznali to za przestępstwo o charakterze terrorystycznym. Grozi mu do 15 lat więzienia. Wiadomości Lublin 3 miesiące temu Młodzież wykonała utwór rozsławiony przez Pink Floyd. Sprawa w prokuraturze Polska i ukraińska młodzież wykonała wspólnie utwór "Czerwona kalina". Zrealizował i udostępnił go Zamojski Dom Kultury. Kilka tygodni temu piosenkę wykonał legendarny zespół Pink Floyd. Jednak nie wszyscy popierają inicjatywę uczniów. Stowarzyszenie Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu zgłosiło sprawę do prokuratury, uznając to za "gloryfikowanie banderyzmu". Wiadomości Lublin 5 miesięcy temu Po siedmiu miesiącach policja zatrzymała podpalacza punktu szczepień i sanepidu w Zamościu Policjanci ustalili, że zatrzymany 42-letni mieszkaniec gminy Nielisz w przeszłości również dokonał podpalenia. Wtedy jego celem były wieże telekomunikacyjne 5G sieci komórkowych. Za podpalenie punktu szczepień i budynku sanepidu w Zamościu grozi mu do 15 lat więzienia. Wiadomości Lublin 6 miesięcy temu Czworo lekarzy oskarżonych o narażenie pacjentki na utratę życia Do lubelskiego sądu trafił akt oskarżenia przeciwko czworgu lekarzy ze szpitala im. Jana Bożego w Lublinie. Prokuratura zarzuca im narażenie pacjentki na utratę życia. Kobieta zmarła na sepsę. Wiadomości Lublin 6 miesięcy temu 45-latek aresztowany za znęcanie się nad matką. "Był już wcześniej karany" 45-latek z gminy Nielisz pod Zamościem został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące za znęcanie się nad matką. Mężczyzna był wcześniej karany za tego typu przestępstwo i będzie odpowiadał w warunkach recydywy. Grozi mu do pięciu lat więzienia. Wiadomości Lublin 6 miesięcy temu Wyschnięte truchła kotów na ogrodzeniu. Sprawę bada policja Na jednym z ogrodzeń w Zamościu zostały zaczepione truchłach trzech kotów. Sprawą tego koszmarnego znaleziska zajmują się zamojscy policjanci. Wiadomości Lublin 9 miesięcy temu Tragiczny wypadek w okolicy Zamościa. Nie żyje kobieta, która kierowała busem Do wypadku doszło w czwartek na ul. Biłgorajskiej w Zwierzyńcu. Jak relacjonuje policja kierująca busem kobieta na łuku drogi zderzyła się z samochodem ciężarowym. Na miejscu zginęła 46-latka. Kierowca ciężarówki był trzeźwy. Policjanci ustalają okoliczności wypadku. Wiadomości Lublin 10 miesięcy temu 13-miesięczne dziecko krztusiło się jedzeniem. Gdyby nie interwencja policji mogłoby skończyć się tragedią Policjant udzielił pierwszej pomocy 13-miesięcznemu dziecku, które zakrztusiło się jedzeniem — poinformowała policja. Zdrowiu dziewczynki nie zagraża niebezpieczeństwo. Do zdarzenia doszło w poniedziałek wieczorem na terenie gminy Nielisz. Wiadomości Lublin 10 miesięcy temu Mieszkanka Zamościa uwierzyła internetowym oszustom i straciła prawie 30 tys. zł Mieszkanka Zamościa (woj. lubelskie) za namową internetowego oszusta zainstalowała na komputerze program do zdalnej obsługi. Przekazała też dane do karty płatniczej i dane do kont bankowych. Oszust wypłacił oszczędności na kwotę niemal 30 tys. zł. Wiadomości Lublin rok temu Prezydent Zamościa o podpaleniu punktu szczepień: wyolbrzymione przez ministra Niedzielskiego Prezydent Zamościa zapewnił, że policja jest na tropie sprawcy podpaleń punktu szczepień i sanepidu. Jego zdaniem to chuligański wybryk i nie należy tego zbytnio "rozdmuchiwać", bo może to spowodować, że znajdą się kolejni naśladowcy. Zdaniem władz Zamościa, reakcja ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który nazwał podpalenie "aktem terroru" jest przesadzona. Wiadomości Lublin rok temu Są pierwsze informacje o podpalaczu punktu szczepień w Zamościu. Minister zdrowia wyznaczył 10 tys. zł nagrody Po opublikowaniu nagrania z monitoringu do policji zaczęły napływać pierwsze sygnały dotyczące tożsamości podpalacza. Funkcjonariusze potwierdzają, że każdy sygnał i informacja jest dokładnie sprawdzana i weryfikowana. Wiadomości Lublin rok temu Ojciec żony Jacka Sasina dyrektorem w Wodach Polskich. "Teść to nie jest rodzina" Eugeniusz Daciuk to dyrektor Zarządu Zlewni w Zamościu podległej Wodom Polskim. Prywatnie jest teściem wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina. W rozmowie z Interią przekonuje, że swojego stanowiska nie zawdzięcza zięciowi i nie zamierza podawać się do dymisji. — Teść to nie jest rodzina. Rodzina to jest pokrewieństwo z krwi, a to jest nabyta sprawa — mówi. Wiadomości Lublin rok temu Ksiądz nagrywał dziewczynki w przymierzalni za pomocą kamery na czubku buta. Usłyszał wyrok Przed Sądem Rejonowym w Zamościu zakończył się proces 34-letniego Łukasza P., duchownego z parafii w Wielączy w gminie Szczebrzeszyn. Kapłan był oskarżony o potajemne utrwalanie nagich wizerunków innych osób. Oprócz tego posiadał treści pornograficzne z udziałem małoletnich. O całej sprawie poinformował portal "Lublin 112". Wiadomości Lublin rok temu Posłowie PiS chcą reaktywacji Akademii Zamojskiej. Ma umacniać "tradycję autentycznie polską" Grupa posłów PiS wniosła do Sejmu projekt ustawy o utworzeniu Akademii Zamojskiej. Istniejąca do okresu rozbiorów placówka była pierwszą prywatną i trzecią - po krakowskiej i wileńskiej - uczelnią w I Rzeczypospolitej. Autorzy pomysłu uzasadniają reaktywację uniwersytetu potrzebą "trwałego umocnienia w państwie polskim i narodzie polskim jego tożsamości duchowej i cywilizacyjnej, tradycji autentycznie polskiej". Wiadomości Kraj rok temu Radni Tarnopola uhonorowali organizatora rzezi wołyńskiej. Prezydent Zamościa zawiesza współpracę Stadion miejski w Tarnopolu został nazwany imieniem Romana Szuchewycza. To dowódca UPA, który jest odpowiedzialny za rzeź wołyńską. W reakcji na tę inicjatywę prezydent Zamościa zawiesił współpracę ze swoimi ukraińskimi partnerami i zrezygnował z realizacji wspólnego projektu. Wiadomości Lublin 2 lata temu Mają dość obostrzeń. Przedsiębiorca z Zamościa otworzył swój biznes wbrew rządowym restrykcjom - To nie jest zabawa w kotka i myszkę. Chcemy żyć, pracować i normalnie zarabiać pieniądze. Odbierając nam pracę, zostawili nas bez niczego - mówi przedsiębiorca z Zamościa. Właściciel tamtejszego centrum rozrywki w akcie desperacji zdecydował się na otwarcie swojego biznesu pomimo rządowych obostrzeń związanych z epidemią koronawirusa. Pokaż więcej
Wiadomości Kraj godzinę temu Afera e-mailowa. Wildstein pisze do premiera o tym, jak najlepiej walczyć z "wrogami Polski" Prawicowy publicysta Bronisław Wildstein "przypominał" Mateuszowi Morawieckiemu o swoim pomyśle stworzenia wspólnego, polsko-izraelskiego projektu badań nad Holocaustem. Było to nawiązanie do wcześniejszych wiadomości, jakie Wildstein wysyłał premierowi. "Teraz całość kontaktów z izraelskimi historykami monopolizuje Centrum Badania nad Zagładą Żydów, którego główne postacie: Grabowski czy Engelking są po prostu wrogami Polski" — czytamy w e-mailu, który ma pochodzić ze skrzynki Michała Dworczyka. Wiadomości Kraj 2 godziny temu Niezwykła gitara z gwiazdami. Jej aukcja zasili WOŚP Podczas 28. Pol'and'Rock Festival Szymon Chwalisz pokazał specjalnie pomalowany dwugryfowy instrument. Na gitarze znaleźli się Marcin Dorociński, Nergal, Barbara Kurdej-Szatan czy Tomasz Organek. Szymon Chwalisz będzie teraz zbierał podpisy od gwiazd, a potem gitara trafi na aukcję podczas kolejnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Do tej pory najdroższa podobna gitara przygotowywana przez Chwalisza została zlicytowana za 70 tys. 200 zł. Wiadomości Kraj 3 godziny temu Nowi generałowie polskiej armii. Prezydent zatwierdził nominacje Podczas święta Wojska Polskiego prezydent Andrzej Duda wręczy nominacje generalskie jedenastu oficerom. Awansowany będzie gen. Piotr Błazeusz, zastępca szefa sztabu, któremu Jens Stoltenberg przyznał niedawno Medal za Chwalebną Służbę NATO, czy gen. prof. Grzegorz Gielerak, wieloletni, zasłużony dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego. Wiadomości Kraj 4 godziny temu Sąd umorzył sprawę Frasyniuka. Ruch prokuratury Prokuratura zaskarży wyrok w sprawie Władysława Frasyniuka, oskarżonego o znieważenie polskich żołnierzy. Sąd warunkowo umorzył sprawę byłego opozycjonisty z czasów PRL na rok próby. Wiadomości Kraj 4 godziny temu Konfederacja idzie na wojnę z Facebookiem. Walka o lajki, zasięgi i "wolność słowa" Politycy Konfederacji przyznają w rozmowie z Onetem, że usunięcie przez Facebooka konta ich partii to "ogromny cios w komunikację z elektoratem". Konfederaci stawiają amerykańskiemu gigantowi konkretne żądania prawne i jeszcze przed rozpoczęciem procesu ogłosili swój pierwszy sukces. Wiadomości Kraj 6 godzin temu Pierwsze amerykańskie myśliwce F-22 Raptor już w Polsce Samoloty F-22 Raptor wylądowały w bazie w Łasku. Mają brać udział w misji ochrony wschodniej flanki NATO. O sprawie poinformował szef ministerstwa obrony Mariusz Błaszczak. Wiadomości Kraj 6 godzin temu Biedronka otworzy się niedziele niehandlowe? Pracownicy grożą protestem Biedronka to kolejna sieć sklepów, która chce otworzyć swoje placówki w niedziele niehandlowe — wynika z ustaleń mediów. Aby to zrobić, będzie otwierać wypożyczalnie książek. Pracownicy nie są z tego zadowoleni. Portal dotarł do listu protestacyjnego jednego z zespołów. Wiadomości Kraj 8 godzin temu Duże zmiany w Agencji Wywiadu. Znamy nazwisko tymczasowego szefa Szef Agencji Wywiadu Piotr Krawczyk złożył w środę rezygnację. Jak ustalił Onet, pełniącym obowiązki szefa AW ma zostać dotychczasowy zastępca szefa ABW płk Bartosz Jarmuszkiewicz. Choć skończył szkołę wywiadu w Kiejkutach, to jednak przez całą służbę był związany z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Był szefem Centralnego Ośrodka Szkolenia w Emowie. Wiadomości Kraj 10 godzin temu Dymisja szefa Agencji Wywiadu. Kim jest Piotr Krawczyk? Z nieoficjalnych informacji Onetu wynika, że szef Agencji Wywiadu Piotr Krawczyk złożył w środę rezygnację z zajmowanego stanowiska. Jej przyczyny są związane z niejasności wokół śmierci i ekspresowej kremacji zwłok handlarza bronią i respiratorami Andrzeja I. Kim jest i czym zajmował się wcześniej Piotr Krawczyk? Wiadomości Kraj 10 godzin temu Szef Agencji Wywiadu składa dymisję. W tle sprawa śmierci handlarza respiratorami Potwierdziły się nieoficjalne doniesienia Onetu o dymisji szefa Agencji Wywiadu Piotra Krawczyka. Rzecznik prasowy Ministra-Koordynatora Służb Specjalnych Stanisław Żaryn potwierdził złożenie w środę rezygnacji z zajmowanego stanowiska przez Krawczyka. Dymisja ta miała zostać na nim wymuszona w związku z coraz większymi wątpliwościami, które pojawiają się wokół śmierci handlarza bronią i respiratorami Andrzeja I. — dowiedział się Onet. Wiadomości Kraj 11 godzin temu Neo-Nówka wspomniana na obradach Senatu. "Wiem, dlaczego nienawidzicie kabaretu" Michał Kamiński nawiązał w czasie środowego posiedzenia Senatu do niezwykle popularnego ostatnio i wywołującego wiele kontrowersji skeczu kabaretu Neo-Nówka "Wigilia 2022". Wicemarszałek wyjaśnił, skąd — jego zdaniem — bierze się nienawiść rządzących do kabaretu. — Myślałem, że chodzi o brak poczucia humoru — rozpoczął, zaraz później dodając, że wyjaśnienie jest inne. Wiadomości Kraj 12 godzin temu Strajk nauczycieli niewykluczony. "Planujemy radykalne działania" Związki zawodowe przymierzają się do protestu. Strajk niewykluczony – pisze w czwartek "Rzeczpospolita". Wiadomości Kraj 13 godzin temu Pomocowy maraton dla uchodźców z Ukrainy Aż 67 proc. mieszkańców 12 największych polskich miast zaangażowało się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. Blisko 150 tys. osób udzieliło im schronienia we własnym domu – czytamy w czwartkowej "Rzeczpospolitej". Wiadomości Kraj 13 godzin temu Pol’and’Rock 2022: koncerty – Zapraszamy na transmisję z koncertów podczas Pol'and'Rock Festival. Transmisja między innymi na stronie głównej Onetu od godz. 15. Wiadomości Kraj 13 godzin temu Pol’and’Rock 2022: Krzysztof Sokołowski na ASP – Zapraszamy na transmisję ze spotkania Piotra Halickiego z Krzysztofem Sokołowskim (Nocny Kochanek) na Akademii Sztuk Przepięknych podczas Pol'and'Rock Festival. Transmisja między innymi na stronie głównej Onetu od godz. Wiadomości Kraj 13 godzin temu Pol’and’Rock 2022: Jakub Żulczyk i Neo-Nówka na ASP – Zapraszamy na transmisję ze spotkania Katarzyny Janowskiej z Jakubem Żulczykiem oraz Karola Kosiorowskiego z kabaretem Neo-Nówka na Akademii Sztuk Przepięknych podczas Pol'and'Rock Festival. Transmisja między innymi na stronie głównej Onetu od godz. 10. Wiadomości Kraj 1 dzień temu Neo-Nówka na Pol'and'Rock Festivalu. Tak zareagowała publiczność — Nastały takie czasy, gdy dla części Polaków takie żarty nie są śmieszne. Ale też nie potrafią zrozumieć, że to nasza Polska w krzywym zwierciadle. Trzeba też przyznać, że to taki śmiech przez łzy — tak w rozmowie z Onetem mówi Maciek z Poznania, komentując występ kabaretu Neo-Nówka. Skecz "Wigilia 2022", o którym od kilku dni mówi cała Polska, mieli okazję zobaczyć na żywo uczestnicy Pol'and'Rock Festivalu. Wiadomości Kraj 1 dzień temu Dziennikarka TVP skazana. Polska wzywa białoruskiego urzędnika Do MSZ został wezwany charge d’affaires Białorusi. W czwartek rano zostanie mu przekazany stanowczy protest oraz żądanie natychmiastowego uwolnienia Iryny Sławnikowej innych osób bezprawnie pozbawionych wolności, w tym Andrzeja Poczobuta — przekazał wiceszef MSZ Marcin Przydacz. Wiadomości Kraj 1 dzień temu Gorąca dyskusja o dodatku węglowym i spięcie w Senacie. "Wstyd, że jest pan senatorem" – Oczekuję, że pan publicznie przeprosi Jerzego Buzka, którego określił pan "macherem", czyli oszustem i kombinatorem – domagał się w środę Krzysztof Kwiatkowski z senackiej mównicy, wyraźnie wzburzony wystąpieniem senatora PiS Krzysztofa Mróza. – Chyba że pan nawet nie zna znaczenia słów, których pan używa – stwierdził Kwiatkowski. Wiadomości Kraj 1 dzień temu #JestemWolontariuszem akcja, która zachęca do wolontariatu w Szlachetnej Paczce i Akademii Przyszłości Trwa rekrutacja wolontariuszy Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości. Kim oni są, dlaczego pomagają, czego nauczył ich wolontariat? Na stronie dostępne są historie wolontariuszy, którzy opowiadają o swoich zadaniach i motywacjach. Sprawdź, co daje pomaganie i sam dołącz do wolontariatu! Pokaż więcej
Maciej Spozowski, przewodniczący zarządu osiedla Stare Miasto w Zamościu niepokoi się o los podopiecznych miejscowego Miejskiego Centrum Pomocy Rodzinie. Chodzi o „zabezpieczenia” węgla dla najbardziej potrzebujących. Dopytywał o to na ostatniej sesji zamojskiej Rady Miejskiej. - Co roku MCPR kupuje węgiel dla osób o niższych dochodach – przypomniał przewodniczący Spozowski. - Jest ich w Zamościu sporo, w tym na Starym Mieście. W tym momencie tona węgla kosztuje nie mniej niż 3 tys. zł. Z dostępnością też jest Spozowski był niedawno w jednym z zamojskim marketów. Tam zauważył coś, co go zaniepokoiło. - Za ponad 20-kilogramowy worek z węglem trzeba w tym sklepie zapłacić 61 zł. To ogromna kwota – mówił podczas obrad. - Dlatego myślę, że jest obecnie dobra pora, żeby o najuboższych pomyśleć. Bo ceny węgla mogą apelu odniósł się Andrzej Wnuk, prezydent Zamościa w piśmie skierowanym do Piotra Błażewicza, przewodniczącego RM w Zamościu. Otrzymał je do wiadomości przewodniczący Spozowski. „Pragnę poinformować, iż podejmowane są niezbędne kroki w celu zabezpieczenia węgla dla klientów Centrum” – czytamy w korespondencji (z datą 9 czerwca). „Z uwagi na obecną sytuację na rynku opału tj. braku węgla na składach, braku możliwości zakupu dużej ilości węgla wraz z dostawą do klienta oraz wysokimi kosztami zakupu (ok. 2,6 tys. zł za tonę) w chwili obecnej nie ma możliwości zakupu węgla dla klientów korzystających z tej formy pomocy”. Prezydent zapewnia, że MCPR monitoruje sytuację. Jednak zamówienie musi być przeprowadzone w drodze przetargowej. W tym także jest kłopot. „Z przeprowadzonych konsultacji z potencjalnymi oferentami wynika, iż żaden z punktów sprzedaży węgla nie jest zainteresowany złożeniem oferty w ramach przetargu z uwagi na długą procedurę zakupową, zmienność i nieprzewidywalność cen oraz potencjalne trudności z realizacją zamówienia – tłumaczył prezydent Wnuk. To niezwykłe miejsce na Polesiu Lubelskim. Zobacz zdjęciaAleż finisz Motoru we Wrocławiu! Wciąż są niepokonani (ZDJĘCIA)Na placu Litewskim odbył się festyn „Pasje Ludzi Pozytywnie Zakręconych”. ZdjęciaZagadkowy zbiór szklanych negatywów z początku XX wiekuZ paryskich kortów Rolanda Garrosa Iga Świątek przyjechała do Lublina (ZDJĘCIA)Chcieli ubić złoty interes, jednak mieszkańcy stanęli im na drodze. Teraz są nękani Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
W czwartek, 4 listopada 2021 r. Muzeum Zamojskie zorganizowało szkolenie dla przewodników, na temat badań archeologicznych prowadzonych przy fortyfikacjach miejskich w Zamościu. Po wystawie oprowadzał jej kustosz, Jerzy Kuśnierz. Jeszcze przez cały listopad można obejrzeć w muzeum tę niezwykle ciekawą prezentację oraz eksponaty pozyskane w czasie prac badawczych. Dzięki uprzejmości Jerzego Kuśnierza publikujemy poniżej opracowanie, podsumowujące 100 lat badań prowadzonych przy zamojskich fortyfikacjach obronnych. ______________________________________________________________________________________________________ Miasto Zamość zostało założone przez Jana Zamoyskiego w 1580 roku, jako nowoczesne założenie obronne. Swoją rolę nie zdobytej twierdzy, która opierała się skutecznie obcym wojskom pełniło do początku XIX w. W 1821 roku, XII Ordynat Stanisław Kostka Zamoyski zmienił status miasta przekazując Zamość Rządowi Królestwa Polskiego. Zamość stał się twierdzą wojskową i ciężkim więzieniem. Fortyfikacje zamojskie zostały zmodernizowane i dostosowane wymogów nowoczesnej dziewiętnastowiecznej sztuki wojennej. Wszystko się zmieniło w 1866 roku, kiedy to car Aleksander II wydał ukaz nakazujący likwidację twierdzy i wysadzenia murów obronnych. Zamość został pozbawiony walorów obronnych i stał się ponownie miastem dla ludności cywilnej. Początki prac przy odnowieniu zamojskich fortyfikacji sięgają latach 20. XX w., kiedy to przystąpiono do urządzania parku miejskiego. Wtedy nastąpiła częściowa rekonstrukcja Bastionu IV wraz z ziemnym nadszańcem. W 1938 r. częściowo zrekonstruowano i otwarto Starą Bramę Lwowską. 3 lipca 1936 r. układ urbanistyczny Zamościa wraz z pozostałościami fortyfikacji wpisano do rejestru zabytków nieruchomych województwa lubelskiego. Został on zaliczony do zespołów o najwyższej wartości artystycznej. W dalszej odbudowie obwarowań twierdzy przeszkodził wybuch II wojny światowej. Do kolejnych prac przystąpiono dopiero w latach 70. XX w. Poprzedziły je pierwsze badania archeologiczne przeprowadzone w 1969 roku przez zespół z Instytutu Historii Archeologii i Konserwacji Zabytków Politechniki Krakowskiej w składzie: W. Zin, M. Grabski, I. Kutyłowska. Pierwszymi badaniami objęto rawelin kurtyny V-VI. W latach 1977-1984 zrekonstruowano Starą Bramę Lwowską, Starą i Nową Bramę Lubelską, Furtę Wodną, Bastion VII i odcinek kurtyny przy Bastionie VII. Równolegle z odbudową zniszczonych murów prowadzono badania archeologiczno – architektoniczne. Prace nad renowacją Zamościa zostały docenione i 14 grudnia 1992 r. Zamość został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W dniu 8 września 1994 r. Prezydent RP Lech Wałęsa wydał zarządzenie uznające zespół architektoniczny Starego Miasta w Zamościu za Pomnik Historii – „Zamość – historyczny zespół miasta w zasięgu obwarowań XIX wieku”. W 2007 roku rozpoczęto kolejne prace nad rewitalizacją miasta. Powstał projekt „Konserwacja, renowacja i adaptacja na cele kultury zespołów fortyfikacji Starego Miasta w Zamościu”. Prace ziemne prowadzono pod nadzorem małej prywatnej firmy archeologicznej. W ramach inwestycji wykonano remont zespołu fortecznego bastionu VII, remont Nowej Bramy Lubelskiej z rekonstrukcją odcinka muru obronnego od tej bramy do nadszańca bastionu VI, remont Starej Bramy Lubelskiej i kojca stojącego przed nią, Bramy Szczebrzeskiej, wartowni przed tą bramą oraz zespołu kazamaty bastionu I z odcinkiem muru wiodącego ku Furcie Wodnej. Realizację projektu zakończono w 2009 r. W latach 2011-2013 trwała realizacja dwóch następnych projektów: „Zamość miasto UNESCO Pomnik Historii RP produktem turystycznym polskiej gospodarki” oraz „Utworzenie Muzeum Fortyfikacji i Broni w obrębie Bastionu III i Arsenału w Zamościu”. Były to prace rewitalizacyjne prowadzone w Zamościu na nie spotykaną dotąd skalę. Prace ziemne trwały jednocześnie na kilku odcinkach obwodu murów obronnych. Ich łączna długość wynosiła ok. 1,2 km. Polegały one na odsłanianiu reliktów murów i bastionów za pomocą ciężkiego sprzętu budowlanego. Rolą archeologów był stały nadzór podczas tych prac oraz wykonanie dokumentacji fotograficznej i rysunkowej odsłoniętych reliktów murów. Do współpracy zaproszono architekta, który pracując równolegle z archeologami dokonywał pomiarów nie tylko odsłanianych odcinków murów, lecz również pozostałych elementów architektury militarnej w technice skaningu 3D. Przed przystąpieniem do pierwszych badań wykopaliskowych w 1969 r. umocnienia Zamościa były znane jedynie z archiwalnych planów, ikonografii i tych pozostałości, które nie uległy zniszczeniu po kasacie twierdzy w 1866 r. Do naszych czasów użytkowane były przede wszystkim kazamaty Bastionów I i II, murowane nadszańce Bastionów VI i VII oraz nie zburzone bramy miejskie. Zasadniczym problemem pozostawał stan zachowania większości fortyfikacji. Nieznany był stopień zniszczenia murów po ich wysadzeniu w 1866 r. oraz po doraźnych pracach rozbiórkowych i niwelacji. Po kurtynach pozostały ziemne wały porośnięte roślinnością krzaczastą. W trakcie badań archeologicznych okazało się, że niezwykle trudno jest określić chronologię odsłanianych fragmentów murów. Warstwy rozbiórkowe i zasypiskowe są przemieszane. Mała ilość obiektów datujących dodatkowo pogłębia trudności interpretacyjne. Najważniejszymi wynikami nadzorów archeologicznych przez te wszystkie lata są rysunkowe i fotograficzne zadokumentowania odsłanianych reliktów murów (fundamentów bastionów i kurtyn, dolnych części galerii strzelniczych, pozostałości kanałów kanalizacyjnych). Poza nielicznymi przypadkami, nie udało się wydzielić warstw kulturowych i rozpoznać faz rozbudowy i modernizacji urządzeń fortecznych. Spowodowane to zostało zapewne faktem gruntownej modernizacji murów w początkach XIX wieku, a przede wszystkim wysadzeniem fortyfikacji ładunkami prochowymi. Wybuchy przemieszały ziemię z gruzem i nielicznymi zabytkami ruchomymi. W tej sytuacji odnajdywane obecnie materiały (kule muszkietowe i armatnie, monety, fragmenty ceramiki) nie mogły pomóc w opracowywaniu chronologii. Stanowią one jedynie rodzaj kolekcji, w której znalazły się zabytki począwszy od fragmentów ceramiki pradziejowej, poprzez monetę rzymską z IV w., monety z XVII w., główki fajek glinianych z XVIII-XIX w., ołowiane plomby towarowe, porcelanową zastawę stołową wojsk hitlerowskich i ich motocyklową tablicę rejestracyjną, po zupełnie nowe porcelanowe izolatory ze słupów telekomunikacyjnych. Największą grupę znalezisk stanowią skałki krzemienne do zamków broni palnej, których spod ciężkich buldożerów udało się zebrać około 7 000 sztuk. Niemal wszystkie skałki znalezione zostały przy nadszańcu bastionu VI od strony Nowej Bramy Lubelskiej. Świadczyłoby to o funkcjonowaniu w nadszańcu składów wojskowych, z których (po przejściu na system kapiszonowy w połowie XIX w.) wyrzucono zapasy skałek do fosy, opróżniając magazyny. Zbiór skałek krzemiennych z Zamościa jest największą w Polsce kolekcją tej kategorii zabytków. Bardzo ważnym wynikiem nadzorów archeologicznych jest rozpoznanie metody osadzenia murów i ścian. Posadowione są one na rusztach z dębowych pali i kłód. Na nich ułożono kilka (od 2 do 4) rzędów kamiennych, ciosanych bloków z piaskowca, które spięto wzajemnie żelaznymi klamrami. Końcówki klamer, w miejscu ich osadzenia, zalewane były płynnym ołowiem. Na blokach kamiennych nadbudowano ceglane ściany. Z cegieł murowano zewnętrzne lica murów oraz ich stronę wewnętrzną. Środek między nimi wypełniano kamieniem wapiennym i ceglanym rumoszem. Przez okres ostatniego półwiecza większość badań, które prowadzono przy fortyfikacjach, miała charakter sondaży i nadzorów. Wynikało to z rozległości obiektu oraz kolejnych inwestycji, które najczęściej były przyczyną podjęcia badań archeologicznych. Inwestycje te obejmowały jednorazowo rozległy obszar. Dotyczyło to np. budowy amfiteatru w rawelinie przed Bramą Lubelską Nową, odbudowy Bastionu VII, odbudowy poterny w kurtynie VI-VII, czy ostatniej największej inwestycji z lat 2011 – 2014 mającej na celu odtworzenie prawie pełnego obwodu murów twierdzy zamojskiej. Na wystawie prezentujemy przebieg prac nad rewitalizacją fortyfikacji zamojskich od lat 70. XX w. do lat 20. XXI w., w których uczestniczyli archeolodzy. Zamieszczone zdjęcia przedstawiają stan zachowania murów obronnych przed przystąpieniem do prac ziemnych. Zdjęcia w trakcie prac, obrazują sytuację, z którą musiał się zmierzyć archeolog. Wszystkie odsłonięte elementy obronne zostały zadokumentowane przez nadzorujących prace ziemne archeologów. Przedstawiamy dokumentację rysunkową wykonaną podczas badań archeologicznych, która jest podstawą do późniejszych interpretacji i projektów odbudowy. Na wystawie zaprezentowano także warsztat pracy, którym posługuje się archeolog podczas badań terenowych. Na planszach umieszczono również widoki poszczególnych elementów fortyfikacji zamojskich, które obrazują rezultaty prac architektonicznych, archeologicznych i budowlanych. Wystawa „Ostatni ordynat i jego najbliżsi”, której wernisaż odbył się 17 lipca 2020 r. o godz. 16:30 w Zamościu, wpisuje się w cykl wydarzeń związanych z 440 rocznicą powstania miasta. Z tej właśnie okazji Rodzina Zamoyskich i Adam Gąsianowski z „Muzeum starej fotografii” w Zamościu, dedykują wystawę miastu i jego mieszkańcom. Tytułowym bohaterem wystawy jest XVI ordynat na Zamościu, Jan Tomasz Zamoyski (1912-2002) oraz jego najbliższa rodzina. Najstarsze fotografie pochodzą z końca XIX w., a wykonano je w siedzibie Zamoyskich w Klemensowie. Sporządzenia kopii fotografii ze szklanych negatywów i błon ciętych, udostępnionych przez Rodzinę Zamoyskich, podjął się zamojski fotograf-artysta, Adam Gąsianowski. Spod jego ręki wyszły nienagannie wykonane, małe dzieła sztuki fotograficznej, wpisujące się w znany już w środowisku zamojskim cykl „Czar starej fotografii”. Ponad pięćdziesiąt zdjęć w stylowych ramach rozmieszczono w sieniach zabytkowych kamienic zamojskich, przy ulicy Staszica na Rynku Wielkim. Po zwiedzeniu wystawy głównej, Goście mogli obejrzeć w bonusie kilkanaście innych zdjęć, które gospodarz wystawy prezentował na dziedzińcu jednej z kamienic. Była również okazja do spotkania z Rodziną Zamoyskich, która licznie przybyła do Zamościa z kraju i zagranicy. Wystawa obejmuje zdjęcia trzech pokoleń Zamoyskich. Zamysł jej zorganizowania zrodził się w chwili odzyskania rodowej siedziby w Klemensowie. Marcin Zamoyski odkupił od Skarbu Państwa niszczejący pałac, który stara się obecnie przywrócić do dawnej świetności. Stare zdjęcia odtwarzają poniekąd wystrój pałacu, ogrodów, otoczenia. Zachowało się niewiele fotografii wnętrza pałacu. Rodzinną kolekcję zniszczył czas okupacji i okres późniejszych prześladowań rodziny. Syn ostatniego ordynata wraz z siostrami postanowili ocalić to, co jeszcze pozostało. Rozesłano rodzinne wici i pozyskano zdjęcia, które dotąd nie były nigdzie publikowane. Był to niezwykle dogodny moment na ich uratowanie i podzielenie się z innymi. Pełniejszą historię Rodziny Zamoyskich, której cezurę obejmuje wystawa, przedstawia opracowanie Anny Rudy ( Wystawa wzbudziła żywe zainteresowanie wśród mieszkańców Zamościa. Będzie także niewątpliwą atrakcją turystyczną w tym sezonie. Dla członków Koła Przewodników ma ogromne znaczenie, dotyczy bowiem Honorowego Członka Koła Przewodników, Jana Tomasza Zamoyskiego i jego małżonki Róży z Żółtowskich Zamoyskiej, którzy od 2013 r. są patronami zamojskiego Koła, obchodzącego za rok jubileusz 60. lecia pracy przewodnickiej w Zamościu. zdjęcia: Z. Pietrynko, E. Lisiecka Jeszcze przez cały listopad i grudzień 2019 r. możemy oglądać w Muzeum Fortyfikacji i Broni „Arsenał” w Zamościu wystawę zatytułowaną „Zamość 1939”. W niezwykle ciekawy sposób udokumentowano na niej zebrany materiał historyczny, dotyczący wydarzeń rozgrywających się w mieście tuż przed wybuchem II wojny światowej i w czasie kampanii wrześniowej. Wystawa zyskała bogatą oprawę zdjęciową i dokumentacyjną. Organizator wystawy oprowadza widza po mieście i regionie, ukazując najważniejsze epizody życia mieszkańców w przededniu wojny i w czasie jej trwania. W gablotach prezentowane są pamiątki z tego okresu. Przewodników po wystawie oprowadzał 7 listopada 2019 r. kol. Mirosław Bańkowski, historyk z Muzeum Zamojskiego w Zamościu. Mija właśnie 80 lat od tych wydarzeń wojennych (1939-2019) i nie można przejść obojętnie obok tak ciekawego zbioru udokumentowanych zdarzeń historycznych naszego miasta i regionu. Muzeum zaprasza wszystkich miłośników historii miasta, a w szczególności nauczycieli zamojskich szkół i młodzież szkolną. dav dav dav Ścisły związek poety z Czernięcinem datuje się od 4 marca 1598 r., kiedy to Jan Zamoyski oddał mu wieś w dożywotnią dzierżawę, wraz z Dziadkową i Pstrągową Wolą. Szymonowicz poświadczył objęcie tej dzierżawy przed sądem grodzkim w Krasnymstawie. W tym czasie mieszkał jeszcze na stałe we Lwowie, gdzie zatrzymywały go przede wszystkim sprawy rodzinne, ale i prace zlecone przez Jana Zamoyskiego. Proponowanej już wcześniej dzierżawy Czernięcina nie mógł przyjąć od razu, z powodu śmierci rodzeństwa i choroby ojca. W latach 1597/98 przebywa jeszcze we Lwowie, chociaż częściej już wyrywa się do Zamościa i Czernięcina. Szymonowic w tym czasie lokuje nawet swoje kapitały u Zamoyskiego. Po śmierci ojca i załatwieniu formalności spadkowych, Szymonowicz opuszcza Lwów i czasowo zamieszkuje w Zamościu. Jego listy z i r. datowane są już z Zamościa, gdzie sprawuje opiekę nad synem Zamoyskiego. Cytat: „od r. 1601 mieszkał stale na wsi, nie w Zamościu” – „w lutym lub marcu r. 1601 objął faktycznie dzierżawę Czernięcina i dwu mniejszych, widocznie świeżo powstałych osad: Pstrągowej i Dziadkowej Woli, czyli Żurawia„. (1) Czernięcin był wsią położoną przy gościńcu, prowadzącym z Lublina do Szczebrzeszyna i Zamościa (wówczas w powiecie krasnostawskim, obecnie w powiecie biłgorajskim). Najbliższym miasteczkiem był Turobin. Osiadłszy tam na stałe, zastał jeszcze Szymon Szymonowic stary, drewniany kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Był to już drugi kościół w tej miejscowości. Przez cały wiek XV miejscowość należała do Szamotulskich (Świdwów), a w XVI w. stanowiła własność Górków. W 1598 r. część Czernięcina, Pstrągowej Woli i Dziadkowej Woli nabył Jan Zamoyski i włączył do Ordynacji Zamojskiej. (3) Jeszcze w 1530 r. przeniesiono parafię z Czernięcina do Turobina. W latach 1574-1595 protestanci przejęli kościół czernięciński na zbór. W chwili przeniesienia się Szymonowicza do Czernięcina kościół wrócił do katolików, ale na miejscu nie było proboszcza, który dojeżdżał do wsi tylko w wyznaczonych terminach. „Dworek dzierżawcy zastał Szymonowicz w lichym stanie, niewygodny i pochylony ze starości ku ruinie. Zaraz też w roku 1602, gdy się tylko trochę urządził i rozglądnął w gospodarstwie, zabrał się do odnowienia i przebudowania dworku. Robota była tak nagląca, że jej nawet w zimie całkowicie nie przerywano. Jeszcze w grudniu 1602 r. dowożą cegłę wypaloną w Zamościu. Poeta jest w różowym humorze, żartuje wesoło w liście do Knuta, przyrównując budowlę swoją do wzniesionych niegdyś przez Semiramidę. Widocznie nowe, gospodarskie zajęcie przypadło mu zupełnie do smaku i oddziałało ożywczo na humor i usposobienie. Mimo pośpiechu budowa ukończyła się dopiero w r. 1604 i zaraz też fakt ten doniosły zwyczajem ówczesnym zaznaczono datą wyryta na belce pułapu. Poeta polecił budować trwale i silnie, skoro dworek, choć już pochylony ku upadkowi, przetrwał aż do naszych czasów i doczekał się odtworzenia na kartach Tygodnika Ilustrowanego. Z ryciny poznać, że jest to zwykły, typowy, niski dworek szlachecki, przedzielony sienią na dwie równe połowy. Po obu stronach drzwi wchodowych widnieje po dwa okna z frontu i po trzy w ścianach bocznych; zawiera więc pewnie dwie większe i tyleż, albo o jedną więcej mniejszych ubikacyi. Przed dworkiem dziedziniec obszerny z nieodłącznym żurawiem, poza nim rozległy sad owocowy. To więc była siedziba, w której zamieszkał teraz poeta i w której przeżył jeszcze ćwierć całego stulecia! Nim ona stanęła, miał pełno kłopotów prozaicznych, z poezyą w żadnym związku nie zostających. Kiedy jednak ujrzał ją całkowicie ukończoną, mógł powiedzieć sobie, że znalazł to czego szukał od dawna, – błogi spokój i ciszę wśród wiejskiej, miłej jego oka przyrody. Do szczęścia zupełnego brakło tylko teraz własnej rodziny. Zrazu szukający samotności i zatopiony w książkach poeta nie odczuwał tego braku wcale, później pragnął, aby było inaczej, ale wtedy było już niestety za późno! Wśród kłopotów budowlanych i gospodarskich osłabła znowu czynność literacka. Jedynie jeszcze przed rozpoczęciem przebudowy dworku powstaje z początkiem roku 1602 Hercules Prodiceus: zresztą oprócz niego od wiosny r. 1601 po zimę r. 1603 nie słyszymy o żadnym innym utworze. Poeta zajęty urządzeniem gospodarstwa nie ma sposobności do większego skupienia myśli, zwłaszcza, że i inne drobne sprawy zaprzątały go nieustannie.” (5) Z innym opisem i widokiem Dworku Szymonowicza spotkamy się w artykule Antoniego Wieniarskiego*, napisanym w 1860 r. do Tygodnika Ilustrowanego. Dworek był widoczny z gościńca przebiegającego przez wieś. Na rycinie (odbitka drzeworytu) widzimy dwa budynki i studnię z żurawiem. Cytat z artykułu:…„wielu przejeżdżających tym gościńcem patrząc na dworek nizki, w ziemię wklęsły, nie wie, że w nim mieszkał długi czas i w nim umarł jeden z najznakomitszych poetów polskich, Szymon Szymonowicz, słusznie Simonidesem polskim nazywany”. Łacińska nazwa Czernięcina – Cernese – długo była źle interpretowana i nie kojarzona z Czernięcinem. Według autora artykułu osobę Szymonowicza polecił Zamoyskiemu Stanisław Sokołowski, kaznodzieja króla Stefana Batorego, zaraz w tym czasie jak Szymonowicz powrócił z Włoch (wcześniej studiował w akademii krakowskiej). Zamoyski przyjął go na stanowisko sekretarza, do pisania listów. Potem, doceniając liczne zalety Szymonowicza, poruczał mu ważniejsze zadania, włącznie ze sprawowaniem dozoru nad kierunkiem wychowania syna Tomasza. Autor artykułu pisze również o wyjednaniu dla Szymonowicza szlachectwa u króla przez Zamoyskiego i przyjęcia przydomku – Bendoński – „Odtąd poeta porzucił życie dworskie i osiadł w małym domku, który umyślnie dla niego w roku 1604 został wystawiony.” Szymonowicz zmarł w wieku 71 lat w Czernięcinie. Został pochowany w Kolegiacie zamojskiej. Jego siostrzeniec, Kacper Solski, magister filozofii i medycyny wystawił mu nagrobek (tablica znajduje się w Katedrze Zamojskiej). Czernięcin po śmierci poety wrócił do Ordynacji Zamojskiej. „Dom, w którym mieszkał Szymonowicz, a który przedstawia rycina teraz nachylił się do upadku. Potrzeba było wystawić nowy dom dla dzierżawcy i takowy stanął, ale jeszcze dotąd nie jest zamieszkany. Spodziewamy się iż zarząd dóbr ordynacji zamojskiej starać się będzie o ile tylko możność pozwoli o zachowanie tej pamiątki po znakomitym mężu, a nade wszystko nie dozwoli aby dom ten na inny jaki użytek był obrócony. Piszą nam już nawet, że zostały wydane polecenia, aby pamiątka ta była jak najtroskliwiej szanowaną. Na belce tego domu znajduje się wyryty rok 1604, a zatem stoi lat 256.”(6) W Czernięcinie, leżącym nad rzeką Por (dopływ Wieprza), Szymon Szymonowicz spędził dwadzieścia osiem lat swego życia. Jako dzierżawca włości ordynackiej był zobowiązany do dbałości o powierzony majątek. Świetnie wywiązywał się z roli skrzętnego gospodarza, siejącego i zbierającego plony – cyt.: ..A przytem gospodaruje nie na żarty. Wyrabia sery domowe i przesyła je z wierszykiem żartobliwym, swawolnym, urzędnikom ordynacyi. Innym razem upomina się u Wioteskiego o poddanego, zbiegłego z Czernięcina, i pół seryo, pół żartem odwołuje się do prawa o zbiegłych poddanych i do zakonu Bożego.” (7) Z Czernięcina często pisał listy. Z zachowanych 27 listów, siedem listów jest datowanych z tej miejscowości. Część z nich to listy do młodego Tomasza Zamoyskiego, w których napominał go aby szedł w ślady ojca, aby zjednywał sobie przyjaźń ludzką, żeby nie oddalał od siebie nigdy starych i wypróbowanych sług i towarzyszy, a także żeby dbał o zdrowie. Przy pewnej stabilizacji życiowej Szymonowicz mógł wreszcie poświęcić się swojej – „wprawdzie i kilka Sielanek w tym czasie powstało”, które zostały wydane w Zamościu w 1614 r. W Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie jest przechowywany tragarz (siestrzan) z dworku w Czernięcinie. Widnieje na nim napis po łacinie i data. Według tradycji jest to pozdrowienie Szymona Szymonowicza domowi i gościom w dom: SIT SALUS INTANTI BENEDICTO QUOQUE MANENTI INDEQUE MIGRANTI SIT COMES IPSE DEUS (Pozdrowienie wchodzącemu, błogosławieństwo także pozostającemu dokądkolwiek wędrującemu niech towarzyszy sam Bóg) – DOMUS HAEC AEDIFICATA 1778 (Dom ten wybudowano 1778). Z wcześniej cytowanego artykułu Antoniego Wieniarskiego wynika, że stary dwór, w którym mieszkał Sz. Szymonowicz zachował się do 1860 r., ale chylił się już ku upadkowi. Autor wzmiankuje także, że Ordynacja Zamojska musiała wystawić nowy dwór dla dzierżawcy i taki stanął obok starego (Szymonowiczowskiego). Rycina dołączona do artykułu obrazuje oba dworki. Zatem zachowany siestrzan z datą 1778 wskazuje na nowy dwór w Czernięcinie, wystawiony w XVIII w. przez Ordynację Zamojską. Oba dworki zostały ponadto uwidocznione na XVIII w. austriackiej Mapie von Miega. (8) Dwór Szymonowicza zachował się do lat 50-tych XX w., kiedy to Profesor Jerzy Kowalczyk uwiecznił go na swoim rysunku. Praca ta została wraz z innymi udostępniona na wystawie, zorganizowanej przez Muzeum Zamojskie w 2013 r., z okazji Jubileuszu 50-lecia działalności naukowej Profesora Kowalczyka i uhonorowania tablicą pamiątkową w Zamojskiej Alei Sław przy ul. Grodzkiej w Zamościu. Opracowanie i zdjęcia: Ewa Lisiecka * Antoni Wieniarski – od 1848 r. był urzędnikiem w kancelarii Zamoyskich w Warszawie. Pisał także pod pseudonimem: Grzegorz Kostrzewa. źródło: 1. Korneli Juliusz Heck. Szymon Szymonowicz=(Simon Simonides):jego żywot i dzieła cz. 2 i 3. Udostępnia w domenie publicznej Biblioteka Narodowa w Warszawie. 2. Grafika z wizerunkiem Szymona Szymonowicza w owalu, wykonana na podstawie miedziorytu punktowanego przez Jana Ligbera w 1805 r. Udostępnia BN Warszawa. 3. Józef Niedźwiedź. Leksynon historyczny miejscowości dawnego województwa zamojskiego. Zamość 2003. s. 86-87. 4. Dworek Szymonowicza w Czernięcinie. – 5. Szymon Szymonowicz…. s. 72-73. Udostępnia BN Warszawa na stronie internetowej „Polona”. 6. Antoni Wieniarski. „Czernięcin”. Tygodnik Ilustrowany Nr 50. 1860 r. – s. 468. Udostępnia Biblioteka Narodowa w Warszawie na stronie internetowej „Polona”. 7. Szymon Szymonowicz…. s. 121. Udostępnia BN Warszawa na stronie internetowej „Polona”. 8. Mapa von Miega – 9. Izba Pamięci – przy Szkole Podstawowej im. Szymona Szymonowicza w Czernięcinie: – 10. Andrzej Kędziora. Zamościopedia. Szymonowic Szymon – Sielanki – XXXV Ogólnopolska Pielgrzymka Przewodników Turystycznych w dniach r. Piątek r. Grupa zamojska w ilości 21 osób wyjechała na pielgrzymkę w dniu po godzinie 5:00. Po drodze, w Szczebrzeszynie i Zwierzyńcu wsiadły jeszcze 4 osoby nasz kapelan – dziekan ks. Błażej Górski, który z nami jeździ na pielgrzymki już od wielu lat. Od 1993 r. jest naszym opiekunem duchowym. W czasie drogi odmawialiśmy różaniec i czytaliśmy razem z księdzem ustępy z brewiarza. Już na poprzednich pielgrzymkach ksiądz uczył nas jak czyta się brewiarz, tym razem korzystaliśmy z internetu. Poza tym rozmowy toczyły się na różne tematy. Szybko upłynęła droga do Koziegłów, gdzie był pierwszy punkt programu naszej zamojskiej pielgrzymki. Był 8 marca – Dzień Kobiet, więc pojechaliśmy ku radości koleżanek do „Osikowej Doliny”. Na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej technika tworzenia wyrobów z osikowego łyka to polska tradycja, która powstała w XIX wieku. Surowiec z drewna osikowego był bardzo delikatny, początkowo wykorzystywano go do wyplatania kapeluszy, koszyków, mat i dywanów. Z upływem lat powstawały nowe formy, nowa kolekcja wzorów. Pomysł „Osikowej Doliny” narodził się kilkanaście lat temu, kiedy to 45 osób wzięło udział w wyplataniu największego na świecie kapelusza z wiórków osikowych ( wymiary: 6,5 m średnicy, 22 m obwodu, 2,5 m wysokości). Kapelusz ten został wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Pierwsze wzory wyrobów powstały w 2009 r., właściciel „Osikowej Doliny” p. Roman Noszczyk musiał dostosować technologię i wzornictwo do współczesnych czasów. Na początku pracownicy wyrabiali ozdoby choinkowe, teraz tematyka jest całoroczna – Boże Narodzenie, Wielkanoc, bajki, biżuteria, kwiaty, świeczniki, obrazy, lampy, zabawki. Prowadzą też dekoracje wnętrz, wystawy i stoiska targowe dla firm, instytucji i osób prywatnych. Pan Roman wyświetlił nam film, na którym pokazano historię powstania „Osikowej Doliny”, historię mieszkańców Koziegłów, którzy od XIX wieku wykorzystywali zasoby osikowego drewna, tworząc sztukę – mężczyźni obdzierali łyko z drewna osiki, kobiety wytwarzały kolorowe kwiaty, maty, zabawki, kapelusze, różne dekoracje. Technologia wyrobów z drewna osikowego jest bardzo precyzyjna, polega na ręcznym struganiu heblami drewna osikowego (którego nie jedzą korniki) na cienkie wióry o grubości 0,15-0,4 mm. „Osikowa Dolina” ma bogatą ofertę warsztatów dla dzieci i młodzieży, osób dorosłych, zakładów pracy. Osoby te mogą wykonać własnoręcznie (pod okiem instruktorek) wspaniałe dekoracje, które mogą zabrać ze sobą. My robiliśmy (wszyscy bez wyjątku ) palmy z wiórek osikowych – na Święta Wielkanocne. W 2018 r. z okazji Światowego Dnia Turystyki warsztaty „Osikowej Doliny” zostały wyróżnione jako produkt turystyczny przez Częstochowską Organizację Turystyczną i Prezydenta Częstochowy. Oglądaliśmy różne wyroby z wiórek, najbardziej podobała się suknia ślubna. Właściciel zrobił grupie zbiorowe zdjęcie w kapeluszach osikowych. Po wizycie w „Osikowej Dolinie” udaliśmy się do Koziegłówek do sanktuarium św. Antoniego z Padwy. Pierwsza wzmianka o istnieniu parafii pojawia się w 1325 r. w spisie świętopietrza. W XIV wieku – Krystyn Koziegłówski zbudował kościół murowany pod wezwaniem św. Mikołaja i św. Wojciecha. W XVI w. zaprowadzono księgę chrztów. W 1595 r. o. Mateusz Żaczkowski sprowadził z Rzymu obraz św. Antoniego Padewskiego poświęcony przez papieża Piusa V. W następnym wieku wybudowano najpierw drewnianą kaplicę św. Antoniego, a później murowaną. W XVII w. założono bractwo św. Antoniego. W XVIII w. podwyższono mury kościoła, zbudowano sklepienie i nowy ołtarz główny z obrazem Matki Bożej, a proboszcz J. Pychowicz założył księgę łaski i cudów otrzymanych za wstawiennictwem św. Antoniego. W XVIII w. ksiądz proboszcz Franciszek Orłowicz ufundował marmurowy ołtarz do kaplicy św. Antoniego. Obecne mury kościoła św. Antoniego zostały wybudowane w l. 1900-1908, prawdopodobnie w miejscu pierwotnego kościoła z 1603r. Jest to kościół w stylu włoskiego renesansu, trzynawowy. Kościół ma piękne sklepienia, ściany kościoła zdobione są gzymsami i pilastrami. Wyposażenie kościoła z XVII i XVIII w. pochodzi z pierwotnego kościoła, późnorenesansowa chrzcielnica, 2 rokokowe konfesjonały z XVIII w., barokowe portrety krakowskich biskupów z XVIII w., 2 barokowe kielichy, późnobarokowa monstrancja z 1738 r., rokokowy relikwiarz z relikwiami św. Antoniego, barokowy krzyż ołtarzowy, pacyfikał, ampułki i taca z XVIII w., liczne wota z XVIII w. Piękna jest ambona w kształcie łodzi. Są również stare ławki z XVIII w., ornaty z XIX w., liczne wota z XVII-XIX w. Kościół od r. stał się sanktuarium św. Antoniego. Po sanktuarium oprowadzał nas ks. proboszcz Kazimierz Świerdza, opowiadał o renowacji obrazów i kościoła. Zostaliśmy pobłogosławieni relikwiarzem z relikwiami św. Antoniego, wspólnie odmówiliśmy modlitwę. Ksiądz proboszcz ofiarował nam obrazki ze św. Antonim Padewskim i Matką Bożą Szkaplerzną. Prezes Koła wpisała nas do księgi pamiątkowej. Podziękowaliśmy księdzu za oprowadzanie wręczając książki i foldery promujące nasz region. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Częstochowy było już niedaleko. Zakwaterowaliśmy się w Domu Pielgrzyma im. św. Jana Pawła II w Częstochowie. Potem korzystaliśmy z programu Ogólnopolskiego Pielgrzymki, który w tym roku przygotowało Koło Przewodników Tatrzańskich im. Klimka Bachledy – Oddział Tatrzański PTTK. W tym dniu były rekolekcje, które prowadził kapelan Związku Podhalan -Władysław Zązel. Msza św. i Droga Krzyżowa była w kaplicy św. Józefa. O godz. 21:00, w kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej rozpoczął się Apel Jasnogórski, podczas którego powitano przewodników turystycznych z całej Polski, modlono się w intencji osób zmarłych i o zdrowie dla żywych. Sobota r. Rano niektórzy wstali i poszli na Jasną Górę już o 5:30 na godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Marii Panny i o godz. 6:00 przeżywali odsłonięcie Cudownego obrazu Matki Boskiej. Później była msza św. za zmarłych przewodników z nauką rekolekcyjną. Nasza grupa zamojska już o godz. 9:30 podjechała busem na ul. św. Barbary 41, gdzie było już umówione zwiedzanie Seminarium, kościoła przy seminarium duchownym oraz Muzeum Archidiecezji przy Wyższym Seminarium Duchownym w Częstochowie. W kościele razem z miejscowym księdzem pomodliliśmy się w intencji powołań kapłańskich. W muzeum zgromadzono eksponaty pochodzące z Częstochowy i okolic: rzeźby, obrazy, szaty liturgiczne, naczynia liturgiczne, numizmaty, medale. Kolekcja ta była gromadzona od 1925 roku. Muzeum i eksponaty wywarły na większości uczestników niewiarygodne wrażenie. Muzeum ma dobre warunki lokalowe, zgromadzone eksponaty są bezcenne. W jednej sali zgromadzone są prace wielu najsłynniejszych malarzy polskich. Jest wiele rzeźb o tematyce religijnej, numizmaty, ornaty, przedmioty kultu zgromadzone przez ludność. (różańce, krzyże, obrazki, pieśni, książeczki do nabożeństwa, medale). Co jest ważne – przyjmuje się do muzeum ‘’kalekie” eksponaty np. rzeczy z uszkodzonymi elementami, krzyże z brakującym ramieniem, książeczki do nabożeństwa, pieśni religijne, obrazki, zniszczone obrazy. Często ludzie nie wiedzą co z tym zrobić i nie chcąc sprofanować przedmiotu, przerzucają go z kąta w kąt. Oprowadzał nas po muzeum ks. dyrektor. Na pamiątkę zostawiliśmy materiały promocyjne z naszego regionu album o katedrze zamojskiej. O godz. 13:00 nastąpiło oficjalne rozpoczęcie XXXV Ogólnopolskiej Pielgrzymki Przewodników wprowadzeniem pocztów sztandarowych poszczególnych kół, odśpiewaniem hymnu przewodnickiego. Prowadzący spotkanie powitali zaproszonych gości ks. biskupa pomocniczego diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej dr Krzysztofa Zadarko i wszystkich uczestników pielgrzymki. Następnie wygłoszono prelekcje na tematy: 1).”Giewont, Dolina Chochołowska, Wiktorówki” – Prezes Koła Przewodników gospodarzy pielgrzymki. 2). „Spór o Morskie Oko” – Starosta Powiatu Tatrzańskiego – przewodnik tatrzański Piotr Bąk. 3)” Niech zstąpi Duch Twój”- przewodnik tatrzański Julian Klamerus. Po prelekcjach z pokazem multimedialnym wyprowadzono sztandary Kół Przewodnickich, a po przerwie na Wałach Jasnogórskich ks. Jerzy Grzyb wraz z przewodnikami tatrzańskimi prowadził Drogę Krzyżową, którą każdy przeżył emocjonalnie, była ona sformułowana inaczej niż do tej pory, bo każda stacja przedstawiała inną tragedię w górach – modlono się za osoby, które zginęły w wyniku tych katastrof: za ratowników, za turystów, uczniów, opiekunów grup. Mieliśmy swoją tablicę z nazwą miasta jak zawsze: tablicę niosła Alicja Zatyka, zmieniała ją Maria Jamroż. Wieczorna msza św. została odprawiona o 18:30 w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej, o odśpiewano akatyst i o godz. 21:00 uczestniczono w Apelu Jasnogórskim. Tradycyjnie już po Apelu Jasnogórskim prawie wszyscy uczestnicy pielgrzymki zamojskiej spotkali się na pogawędkę w jednym pokoju, poruszano wiele tematów turystycznych i pielgrzymkowych. Niedziela r. Część osób poszła na godzinki i odsłonięcie Cudownego Obrazu na Jasną Górę. W bazylice odprawiona została msza św. dla przewodników, po czym uczestnicy przeszli do Sali Ojca Kordeckiego, gdzie zostały wprowadzone sztandary, kol. v-ce Prezes Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich w Zakopanem – przewodnik Andrzej Stanek, wygłosił w gwarze góralskiej prelekcję na temat: „Śladami św. Jana Pawła II na Podhalu”. Prelekcja była bardzo ciekawa. Po pogadance odmówiono Anioł Pański i zakończono XXXV Pielgrzymkę Przewodników. Zarejestrowanych i zapisanych przewodników w biurze pielgrzymkowym zostało ponad 800 osób (nie wszyscy się wpisali). Jeszcze zdążyliśmy spojrzeć na dużą parzenicę z metalu, która była wyeksponowana przy stole prezydialnym, na niej były przymocowane „blachy” przewodnickie poszczególnych Kół, nasza zamojska też tam była. W poprzednich latach ryngraf z odznakami przewodnickimi został ofiarowany Matce Bożej przy okazji X Pielgrzymki Przewodnickiej, kiedy gospodarzem pielgrzymki był Nowy Sącz. Był na innym tle, wisiał parę lat . Po obiedzie w Częstochowie wyruszyliśmy w powrotną drogę do domu. Na początek zmówiliśmy modlitwę o dobrą i szczęśliwą podróż zadowoleni, że znów w tym roku dane nam było pojechać przed oblicze Matki Boskiej Częstochowskiej przedstawić swoje intencje. Dziękujemy wszystkim uczestnikom XXXV Pielgrzymki Przewodników Turystycznych za to, że zdecydowali się pojechać, za miłą i przyjazną atmosferę. Księdzu kapelanowi dziekanowi Błażejowi Górskiemu za rekolekcje w podróży i opiekę duchową. Zapraszamy za rok! Tekst: Bożena Kamaszyn-Gonciarz Zdjęcia: Maria Jamroż i Bożena Kamaszyn-Gonciarz. Historia przewodnickich pielgrzymek na Jasną Górę (poprzednie –archiwa link: ). Mamy wielką przyjemność zaprezentowania naszym Czytelnikom nowej, dwutomowej publikacji autorstwa Pani dr Bogumiły Sawy, zatytułowanej Zamość 1772-1866. Tom pierwszy książki jest uzupełnioną rozprawą doktorską, napisaną przez Autorkę 40 lat temu w Zakładzie Historii Nowożytnej UMCS w Lublinie, pod kierunkiem profesora doktora Tadeusza Mencla. Rozprawa doktorska Pani dr Bogumiły Sawy pozostawała dotychczas tylko w maszynopisie i nie była znana większości osób zainteresowanych historią miasta. Obecnie mamy możliwość zapoznania się z tą pracą, wzbogaconą o niezwykle rozbudowaną szatę graficzną w porównaniu do maszynopisu monografii z 1978 r. Z kilku ilustracji i wykresów dołączonych do rozprawy doktorskiej, tekst został wzbogacony o kilkaset (sic!) map, planów i ilustracji, których większość Autorka pozyskała własnym kosztem w archiwach Wiednia, Sankt-Petersburga, Moskwy i Berlina, nie licząc krajowych archiwów, bibliotek itp. Ponad dziesięć lat trwały prace nad przygotowaniem książki do druku. Skrupulatność, wyjątkowa rzetelność i dokładność pracy badawczej, jaka zawsze cechowała także inne publikacje Autorki, zaowocowały dziełem wyjątkowym. Pochylą się nad nim najtęższe umysły znawców tematu, naukowców, historyków, jak również zwykłych miłośników i pasjonatów historii miasta. Nie jest to książka do poduszki. To studium, które należy smakować powoli i dokładnie, z należytą uwagą i koncentracją. Szczególnie plany i mapy Tomu II w opracowaniu Ewy Dąbskiej, od początku zamysłu wydawniczego współpracującej z Autorką. Obrazują one przemiany miasta i jego przedmieść na przestrzeni lat – od pierwszego rozbioru Polski (1772) – do likwidacji twierdzy zamojskiej (1866). O wartości książki świadczy również fakt, że po upływie czterdziestu lat od napisania przez Autorkę rozprawy doktorskiej, stan zaprezentowanej w niej wiedzy jest nadal aktualny. Nowa wiedza, ujawniona w międzyczasie w tym temacie nie wymuszała na Autorce żadnych zmian w publikacji. Zasadniczy postęp nastąpił jedynie w rozwoju techniki fotograficznej i komputerowej, co pozwoliło na wzbogacenie monografii o tom drugi. Jedyną, zauważalną „wadą” tej książki jest jej niewielki nakład, zaledwie 300 egzemplarzy. Wystarczy tylko dla koneserów. Już rozpoczęła się przed sprzedażowa batalia o tę pozycję. Dystrybucją książki zajmuje się Pan Piotr Zawadzki, autor rozdziału „Twierdza” Tomu II. Wydawcą monografii jest Autorka. Mając wgląd do książki, pięknie wydanej, przygotowanej z wielkim pietyzmem i dbałością o szczegół, na papierze kredowym, już teraz prognozujemy jej kolejne wznowienia. Jest to bowiem pozycja, którą powinna zawierać każda szanująca się biblioteczka, nie tylko domowa. Autorka poświęciła tę książkę pamięci swoich Rodziców oraz Mieszkańcom Zamościa. Zamościanie dziękują Autorce za tak wspaniałą publikację i życzą kolejnych, równie udanych. Ksiażkę można zamówić u Pana Piotra Zawadzkiego – link na FB Danuta Pasieczna W 2019 roku mija 390 lat od śmierci jednego z najwybitniejszych przedstawicieli humanizmu polskiego – Szymona Szymonowica – Simona Simonidesa. „…Imię jego pisarskie głośne było niegdyś nie tylko w kraju ojczystym, ale i w Europie całej…/-/ Z Zamościem związane jest nazwisko Simonidesa na zawsze. W renesansowej Kolegjacie zamojskiej spoczęły jak najsłuszniej ziemskie szczątki Poety, bo wszakże to on właśnie, wraz z wielkim swoim protektorem, hetmanem i kanclerzem Janem Zamoyskim, zbudował kulturalną ważność i doniosłość Zamościa: był współtwórcą Akademji hetmańskiej, organizatorem ruchu umysłowego i pracy naukowej w tem mieście, niegdyś potężnem i wpływowem, był wreszcie wychowawcą kanclerzowego syna, wychowawcą i przewodnikiem duchowym pierwszych profesorów zamojskiej Uczelni.” (ze wstępu „Szymon Szymonowic i jego czasy”, Rozprawy i Studia. Zamość 1926, s. 1) Szymon Szymonowic ma stałe miejsce w licznych naukowych opracowaniach, w encyklopediach, podręcznikach akademickich, w programach szkolnych; wreszcie – we współczesnym, szeroko dostępnym internecie. Przez wieki obserwuje się wciąż żywe zainteresowanie jego biografią, a kolejne daty urodzin i śmierci wyznaczają niesłabnące, z biegiem lat, coraz dociekliwsze badania dotyczące życia i twórczości tego „ostatniego wielkiego poety renesansu”. I co ciekawe – wciąż postać Szymona Szymonowica pozostaje nie odkryta; formułowane przez badaczy i teoretyków kultury opinie są nadal w wielu kwestiach nie do końca udokumentowane, bądź sprzeczne wręcz ze sobą. Skąd tyle niejasności? Bogdan Stanisław Karpowicz w swoim artykule „Kim był Szymon Szymonowic?” przytacza fragment biografii Simonidesa opracowany przez Augusta Bielowskiego. Czytamy w nim: „…Niewiele wiadomo dotąd o życiu Szymonowica. Raczej dziełami jego i sławą ich u postronnych, niż szczegółami życia tego poety zajmują się ci, którzy o nim pisali. Co się zaś tyczy samego autora, jest on tak skromny, tak powściągliwy wszędzie gdzie przyjdzie wspomnieć o sobie, iż ledwie słów kilka w tej mierze pochwycić można z jego własnego wyznania.”(Szymon Szymonowic – poeta wciąż aktualny”, Zamość 2008, s. 186). Szczegóły biograficzne Szymonowica, czy może Szymonowicza (pisownia nazwiska również budzi wątpliwości) pozostawiam badaczom literatury. W oparciu o dostępne mi materiały – przywołuję pamięć Poety – przypominając najważniejsze fakty z jego życiorysu z pominięciem analizy twórczości oraz polemicznych aspektów działalności społecznej i naukowej. „Wydał go mieszczański Lwów” – 24 października 1558 roku. Ojciec – Szymon z Brzezin, człowiek wykształcony; rektor szkoły katedralnej we Lwowie, ławnik, rajca i kupiec. Młody Szymon po prywatnej nauce we Lwowie studiował w Akademii Krakowskiej na Wydziale Sztuk Wyzwolonych. Później wyjechał do Francji, Belgii i Niemiec, by tam poszerzyć swoją wiedzę w zakresie prawa, nauk medycznych, kultury starożytnej i klasycznej. Pisać zaczął już w Krakowie zwracając na siebie uwagę Jana Zamoyskiego – hetmana i polityka, ale też wielkiego miłośnika sztuki i nauki. Tu zaczyna się ważny etap życia Szymonowica związany ściśle z naszym Grodem. Znajomość Szymonowica z Kanclerzem – jak podają źródła – została nawiązana prawdopodobnie w 1586 roku. Szymonowic był pod wrażeniem osobowości Zamoyskiego, zaś Jan Zamoyski dostrzegał i wysoko oceniał talent pisarski młodego poety. Był to także ten czas, w którym Jan Zamoyski planował założyć Akademię Zamojską na wzór Akademii Krakowskiej. Zamiar i przygotowania do powstania takiej uczelni w Zamościu ze strony Kanclerza – trwały kilka lat, bo już od 1581 roku. Jak czytamy w dostępnych źródłach – Akademię Zamojską poprzedziło istnienie trzech szkół założonych przez fundatora miasta. Niestety, mgliste są wiadomości o ich funkcjonowaniu. Zresztą – w niniejszym materiale ograniczamy się tylko do wydarzeń związanych z udziałem Szymonowica w organizację i pracę w Akademii Zamojskiej. Jan Zamoyski podchodził realnie do jej powstania w 1589 roku, a w latach 1592 – 1593 poszukiwał już młodych i wykształconych profesorów do swojej szkoły. W liście z 12 marca 1593 roku Zamoyski tak pisze do 35 – letniego wówczas Szymonowica: „…Mój łaskawy WMść panie Simonides! przemyśliwając, co bym takiego przymnożeniem chwały bożej i pożytkiem pospolitym na potomne czasy trwającego zostawić po sobie mógł, począłem kościół tu, w Nowym Zamościu, budować, którego już niemałą część postawiłem i mam nadzieję, że za pomocą bożą przez to, a drugie lato wszytek stanie. /-/ Zgoła chcę ja mieć scholam civilem [szkołę obywatelską] z której wychodziliby tacy, żeby ku pomnożeniu chwały bożej żyli /-/ Proszę tedy WMść przyjaciela swego, abyś mi WMść raczył osoby do tego sposobne raić, od Pana Boga odpłatę, od ludzi da Bóg pochwałę i pamiątkę, a ode mnie dziękę i wdzięczność odniesiesz”. (A. A. Witusik „ O Zamoyskich, Zamościu i Akademii Zamojskiej”, Wyd. Lubelskie 1978, s. 48). W odpowiedzi na list, Szymonowic – jako współorganizator uczelni kompletuje zespół profesorski, tworzy program nauczania i w porozumieniu z Kanclerzem opracowuje główne podstawy organizacyjne szkoły. Zakłada drukarnię akademicką oraz bibliotekę. Przy ustalaniu kadry profesorskiej stara się zachęcać do przyjazdu do Zamościa „najlepsze umysły”, jakie można było wówczas znaleźć w Rzeczypospolitej. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na fakt iż Zamość nie był tak sławnym i uznanym ośrodkiem naukowym jak np. Kraków czy Padwa. Ostatecznie Akademia Zamojska działała od 1595 roku do 1784 roku i była to trzecia w kraju szkoła wyższa – „nowy ośrodek życia naukowego na wschodnich terenach Rzeczypospolitej” . W intencji Jana Zamoyskiego była to szkoła obywatelska przygotowująca młodzież szlachecką do służby publicznej. Szymon Szymonowic był stałym doradcą Kanclerza nie tylko w zakresie organizacji oraz funkcjonowania Akademii. W tym okresie wywiązuje się serdeczna przyjaźń Szymona Szymonowica z domem Zamoyskich. Zajęty wprawdzie organizowaniem Akademii i działalnością naukową znajduje czas na pisanie wierszy okolicznościowych i patriotycznych, w których nie szczędzi słów uznania i chwały pod adresem Jana Zamoyskiego. Jest autorem „Repatia Zamościana” – utworu napisanego na okoliczność ślubu Jana Zamoyskiego z Barbarą Tarnowską. To przykład jak – ścisłe związki łączyły Poetę z rodziną Zamoyskich. Trzeba przypomnieć, że Szymonowic, podobnie jak Jan Kochanowski, pisał wówczas w języku łacińskim i należał do tzw. poetów ”łacińsko – polskich”. Ze strony Jana Zamoyskiego – Szymonowic otrzymuje szlachectwo oraz dożywotnią dzierżawę wsi Czernięcin koło Zamościa. Po śmierci Jana Zamoyskiego w 1605 roku, Szymonowic nadal kieruje Akademią. Pozostaje wprawdzie wychowawcą syna Tomasza, ale jego stosunek z Zamoyskimi stopniowo przestaje być przyjazny. Skłócony z doradcami Tomasza Zamoyskiego przenosi się ostatecznie do swojej posiadłości. Tam – już do końca życia zajmuje się pracą na roli, leczeniem ludzi, (wszak ukończył nauki medyczne) i oczywiście nie zaprzestaje pisarstwa. Urzeczony zapewne urokiem wsi pisze swoje słynne sielanki – wówczas była to bardzo popularna forma wierszy. Tych właśnie 20 sielanek pisanych w języku polskim przynosi mu do dziś największą popularność. Dość wspomnieć o tym, że Adam Mickiewicz – jako wykładowca literatury słowiańskiej w Paryżu tak mówił o sielankach Szymonowica: „…Najpiękniejszą z tych wszystkich sielanek – najbardziej narodową i prawdziwą są „Żeńcy”. Wszystko tam doskonałe (-) Jest w tym utworze wiele sentencji zaczerpniętych z życia domowego, a wyrażonych w sposób tak prosty i zwięzły, że można by stąd przytaczać pewne wiersze jako przysłowia, niektóre nawet stały się przysłowiami. (A. Milska, „Pisarze polscy” W-wa 1974, Szymon Szymonowic umiera 5 maja 1629 roku w Czernięcinie. Pochowany został z wszelkimi honorami w Kolegiacie Zamojskiej, gdzie spoczywa trumna z prochami poety, a wewnątrz kościoła widnieje epitafium sławiące zasługi wielkiego humanisty. Zarówno dorosłe życie Szymonowica, jak i działalność na niwie nauki oraz jego twórczość poetycka nierozerwalnie wplotły się w historię Zamościa XVI i XVII wieku. O tym nigdy nie zapomina „Hetmański Gród”. W mieście jest ulica Szymona Szymonowica, Szkoła Podstawowa w Czernięcinie i Szkoła Podstawowa nr 6 w Zamościu mają za swojego patrona – Szymona Szymonowica. Liczne konkursy, imprezy okazjonalne, akcje kulturalne, a przede wszystkim zjazdy naukowe i sesje oraz towarzyszące im wydawnictwa są dowodem na to, że Szymon Szymonowic należy do grona najpopularniejszych postaci związanych z Zamościem, a Zamość od wieków dumny jest ze swojego Obywatela. ROCZNICE SZYMONOWICOWSKIE W ZAMOŚCIU Rok 1929 – rocznica 300 lecia śmierci. Zjazd naukowy zorganizowany przez Koło Miłośników Książki w Zamościu w dniach 28 – 29 września w ówczesnym Gimnazjum Męskim (dziś – LO im. Jana Zamoyskiego). Zjazdowi towarzyszyła wystawa tematyczna i odsłonięcie tablicy pamiątkowej z napisem „Szymonowi Szymonowicowi Autorowi Sielanek Współtwórcy Akademii Zamojskiej 1629 – 1929”. Tablicę wmurowano na frontowej ścianie budynku liceum i widnieje tam do dziś. W ramach zjazdu wydano dziś już historyczne i dla współczesnych – bardzo poznawcze publikacje: pierwsza – biuletyn pt. „Szymon Szymonowic i jego czasy” – rozprawy i studia pod redakcją dr Stanisława Łępickiego profesora Uniwersytetu Jana Kazimierza. Druga – „Pamiętnik zjazdu naukowego” im. Szymona Szymonowica” – nakładem Koła Miłośników Książki – Zamość 1930 rok. Dzięki tej dokumentacji poznajemy przebieg uroczystości i tytuły referatów. Zjazd Naukowy z 1929 roku miał szczególny wydźwięk patriotyczny z racji 10 – lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Był wyrazem pamięci i hołdu dla wielkiego humanisty, ale też okazją na podkreślenie polskości. Rok 1954 – Rok Odrodzenia Polskiego był okazją do zorganizowania obchodów ku czci Szymona Szymonowica. 31 stycznia w kinie „Stylowy” odbył się cykl odczytów tematycznych i część artystyczna – inscenizacja fragmentu sielanek w wykonaniu młodzieży zamojskiej. Rok 1980 – obchody 400 – lecia Zamościa. Wśród różnorodnych przedsięwzięć o charakterze kulturalnym i wydawniczym zorganizowano 4 maja 1979 roku sesję naukową w 350 – tą rocznicę śmierci Szymona Szymonowica. Rok 1994 – z okazji 400 lecia powstania Akademii Zamojskiej i jej drukarni WiMBP w Zamościu zorganizowała wystawę dokumentów wydawnictw, starodruków i pamiątek dotyczących okresu działalności Szymonowica w Zamościu. Wystawie towarzyszył katalog pt. „Szymon Szymonowicz – humanista i organizator Akademii Zamojskiej”. Rok 2005 – tematyczna wystawa zorganizowana przez Muzeum Zamojskie prezentowana była w salach „Arsenału” w Zamościu. W dniach 25 lipiec do 2 października wystawa ze zbiorów Biblioteki Narodowej w W-wie pt. „Biblioteka Ordynacji Zamojskiej od Jana do Jana”. Wystawa eksponowała pierwodruki Szymona Szymonowica oraz wybrane pozycje ze zbiorów biblioteki prywatnej poety. Rok 2008 – 450 rocznica urodzin Szymonowica. Sesja naukowa odbyła się 24 października. Książnica Zamojska wydała z tej okazji obszerną publikację pt. „Szymon Szymonowic – poeta wciąż aktualny” zawierającą wygłoszone podczas sesji referaty, w tym obszerny materiał o obchodach rocznic szymonowickich autorstwa dr Jacka Feduszki. Obchody jubileuszowe dotyczące zarówno postaci Szymonowicza, jak i działalności zamojskiej Akademii w przyszłych, kolejnych latach niewątpliwie wzbogacą się o dodatkowe opracowania piśmiennicze, a różnorodne akcje kulturalne i wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia towarzyszące tym obchodom będą zawsze ważnym wydarzeniem w życiu umysłowym i kulturalnym Zamościa. zdjęcia: Danuta Pasieczna Źródła „Szymon Szymonowic i Jego Czasy”. rozprawy i studia pod redakcją Dra Stanisława Łępickiego profesora Uniwersytetu Jana Kazimierza, Zamość 1929 „Szymon Szymonowic – poeta wciąż aktualny” materiały z sesji naukowej, Zamość 24 października 2008 r ., Książnica Zamojska im. Stanisława Kostki Zamoyskiego Adam Andrzej Witusik, „O Zamoyskich, Zamościu i Akademii Zamojskiej”, Wydawnictwo Lubelskie 1978 Anna Milska, „Pisarze Polscy”, Instytut Wydawniczy CRZZ W-wa 1974 „Literatura Polska” – Przewodnik Encyklopedyczny, PWN W-wa 1984 Z inicjatywy kol. Marii Puźniak, w dniu 8 listopada 2018 r., członkowie Koła Przewodników Terenowych PTTK/O/ Zamość im. Róży i Jana Zamoyskich oraz sympatycy Koła, uczestniczyli w szkoleniu terenowym w Lublinie. Funkcję szkoleniowca przyjął na siebie w tym dniu jeden z najlepszych, lubelskich przewodników, Łukasz Fiuta Spotkanie wyznaczono u podnóża wzgórza zamkowego, w dawnej, przedwojennej dzielnicy żydowskiej. Z zabudowy tej w zasadzie nic nie ocalało. Fakt zagłady dzielnicy przez Niemców upamiętnia tablica. Obecny Plac Zamkowy to dawne, tzw. górne Miasteczko żydowskie. Legło w gruzach, a po wojnie (1954 r.) teren wypełniono szeregiem kamieniczek, branych przez mniej uważnych turystów za starą zabudowę Lublina. Do najstarszych zabytków ulokowanych na terenie naturalnego wyniesienia lessowego – Wzgórza Zamkowego – zaliczyć należy cylindryczną wieżę, zwaną donżonem (poł. XIII w.) i Kaplicę Trójcy Świętej, jeden z najcenniejszych zabytków średniowiecznych w Polsce (wpisany na Listę Europejskiego Dziedzictwa Kulturowego). Drewniany XIV wieczny zamek lubelski, niszczony był wielokrotnie przez Litwinów, Tatarów, Rusinów. Za czasów Kazimierza Wielkiego doczekał się murowanej przebudowy i od tego czasu spełniał swoje funkcje obronne znakomicie do czasów potopu szwedzkiego, kiedy to zniszczony nie dźwignął się już z ruin. Mniej chwalebną kartą lubelskiego Zamku jest okres, kiedy zaczął spełniać rolę więzienia: od lat 30-tych XIX w. po okres ostatniej wojny światowej. Warto zatem uświadomić sobie, że do złudzenia przypominający zamek, obecny widok neogotyckiego gmachu to budynek więzienny, jako taki zaprojektowany przez inż. Jana Stompfa, pod nadzorem budowniczego województwa lubelskiego, Jakuba Hempla. Dalsza trasa naszego zwiedzania Lublina wiodła od Zamku przez Bramę Grodzką do miejsca po Farze, której fundamenty odsłonięto na Placu po Farze. Przy Domu Mansjonarskim jest makieta kościoła św. Michała. Rozebrano go w latach 50-tych XIX w. i gdyby nie to, byłby to najstarszy kościół w obrębie Starego Miasta. Rolę tę przejął Kościół i Klasztor Dominikanów przy ul. Złotej (do 1951 r. Dominikańskiej). Zwiedziliśmy go gruntownie. Prezentuje się po wieloletnim remoncie wspaniale. Spacer po Starym Mieście zakończyliśmy przed Trybunałem Koronnym. Po przerwie kawowej, udaliśmy się na zwiedzanie Archikatedry Lubelskiej, a potem na dłuższy spacer po Krakowskim Przedmieściu. Nie zabrakło „smaczków lubelskich”, które rzadko oglądają przeciętni turyści. Dla nas, Łukasz specjalnie przygotował wiele niespodzianek na trasie. Niektóre z odwiedzonych obiektów przedstawimy w formie krótkiego opisu prezentowanych zdjęć. Nie sposób pokazać, ani opisać tego wszystkiego co zaprezentował nam Łukasz Fiuta, ale wybiórczo zaakcentujemy niektóre z nich – niekoniecznie chronologicznie – z kolejnych faz zwiedzania miasta. __________________________________________________________________________________________________________ BRAMA ZASRANA – Łączyła Podzamcze z ulicą Szeroką. Jej historia skończyła się razem z zagładą dzielnicy żydowskiej w czasie II wojny światowej. Przed wojną za „Zasraną Bramą” mieszkała biedota żydowska. Bramę tę tworzyło w dole przęsło mostu, prowadzącego z zamku ku Bramie Grodzkiej. Zachowało się bardzo dużo zdjęć archiwalnych tej bramy, a odtworzona powojenna rekonstrukcja, nie oddaje już klimatu tego miejsca. Nieopodal zachował się Kościół św. Wojciecha, do którego przeniesiono (1954 r.) z kaplicy Trójcy Świętej na Zamku trzy ołtarze, główny poświęcony Wniebowzięciu Matki Bożej i boczne św. Antoniego oraz Ukrzyżowania Pana Jezusa. ________________________________________________________________________________________________________ LATARNIA PAMIĘCI – pali się nawet w biały dzień, czym przyciąga uwagę turystów, którzy znajdę się w pobliżu Bramy pod wiaduktem, prowadzącym od Placu Zamkowego na Stare Miasto. Miejsce, w którym stoi latarnia to dawna dzielnica żydowska na Podzamczu. Latarnia jest jedyną latarnią przedwojenną, ocalałą w tym miejscu z wojennej pożogi. Zapalone „wieczne światło” symbolizuje i upamiętnia świat żydowskiej dzielnicy, który przestał istnieć. Podobnie jak „ner tamid” (wieczne światło) w synagogach pali się nieprzerwanie. Ma przypominać o mieszkańcach tej dzielnicy. Latarnia gaśnie tylko raz w roku, w dniach likwidacji getta żydowskiego, którego granica przebiegała w tym miejscu. Tu krzyżowały się ulice Podwale i Krawiecka. __________________________________________________________________________________________________________ DOMINIKANIE LUBELSCY – obraz pożaru Lublina z 2 czerwca 1710 r. (data wg. przewodnika M. Ronikierowej) – przechowywany jest w kościele podominikańskim. Pożar pochłonął znaczną część miasta, położoną poza murami miejskimi. Rozprzestrzenił się z wiatrem od ulicy Kowalskiej, przedostając się do środka Lublina i na Przedmieścia. Spaliła się zabudowa ulic: Grodzkiej; Rybnej; Złotej; Zielonej (na Przedmieściu Krakowskim) oraz całe Podzamcze. Żywioł uspokoiła dopiero procesja z Relikwią Drzewa Krzyża Świętego, niesiona przez Dominikanów, co uwidacznia malowidło nieznanego autora w kościele podominikańskim. Lublin podupadł. Jarmarki przeniesiono bezpowrotnie do Łęcznej. Mieszkańcy chrześcijańscy zubożeli. Handel i rzemiosło przejęli Żydzi. __________________________________________________________________________________________________________ FARA LUBELSKA – nie istnieje. Plac po Farze – kryje ruiny tego co pozostało po kościele św. Michała. Przy „Domu Mansjonarskim” widoczna jest makieta przedstawiająca kościół Michała Archanioła. Wyposażenie kościoła trafiło do wielu lubelskich świątyń. Z budynków przy farze zachowały się do naszych czasów Stary Wikariat (Dom Mansjonarski) i stara plebania kościoła farnego. Dom Mansjonarski to przebudowania XV baszta w murach miejskich. Furta w tej baszcie prowadziła od zamku do kościoła farnego. Już przed ostatnią wojną mansjonaria służyła za kamienicę czynszową. __________________________________________________________________________________________________________ ARCHIKATEDRA LUBELSKA – Przewodników z Zamościa zainteresowały szczególnie dwa akcenty zamojskie: Krzyż Trybunalski, ofiarowany przez kanclerza Jana Zamoyskiego (względnie jego syna Tomasza Zamoyskiego) do jednej z sal Trybunału Koronnego w Lublinie. W 1727 r. przeniesiono go do Fary Lubelskiej, kiedy to obradujący deputaci zobaczyli łzy spływające po obliczu Zbawiciela. W 1832 r. został z Fary przeniesiony do Katedry. W dzisiejszej Archikatedrze znajduje się w ołtarzu w Kaplicy Najświętszego Sakramentu. Monstrancja – z zamojskiego Kościoła Franciszkanów, przechowywana w sali Skarbca, zaliczanej do najpiękniejszych miejsc Archikatedry. Skarbiec jak i Zakrystię Akustyczną zdobią wspaniałe, iluzjonistyczne freski Józefa Meyera. Monstrancja datowana jest na pierwszą połowę XVIII w., a biżuteria użyta do jej ozdoby na przełom XVII I XVIII w. (wg. p. Ewy Lorentz w „Dziedzictwo Franciszkanów Konwentualnych w Zamościu” – 4 ćw. XVII w). Monstrancja ma 138 cm wysokości i jest uznana za największy w Polsce, tak dobrze zachowany zespół barokowej biżuterii osadzony w monstrancji. Owalna brosza (tuż pod krzyżem) zawiera złotą tarczę z herbem Jelita. Zamojscy Franciszkanie ukryli monstrancję w krypcie pod prezbiterium. Wydobyli ją żołnierze rosyjscy. Na polecenie namiestnika cara, wielkiego księcia Konstantego, monstrancja została podarowana katedrze w Lublinie, gdzie jest przechowywana od 1821 r. _________________________________________________________________________________________________________ BRAMA KRAKOWSKA – Żeby stwierdzić, że w widoczny sposób odchyla się od pionu, trzeba wiedzieć gdzie stanąć. Zauważymy to z miejsca przy Baszcie Gotyckiej, zwanej także Basztą Półokrągłą, którą rekonstruowano w latach 80-tych XX w. Obie z bramą należały do ciągu dawnych, gotyckich murów obronnych miasta. Brama Krakowska to jedna z dwóch bram miasta, druga to Brama Grodzka. Natomiast Wieża Trynitarska, chociaż obecnie pełni funkcję bramy wyprowadzającej ze Starego Miasta, jest nadbudowaną, dawną dzwonnicą Kościoła Jezuitów. Brama Grodzka, silnie zmieniona po przebudowach, nie stanowi już takiej dominanty miasta jak ww. budowle. Prezentowane zdjęcia archiwalne udostępniane są przez Bibliotekę Narodową w Warszawie na stronie Polona. _________________________________________________________________________________________________________ KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE – Dawniej było ono faktycznie przedmieściem Lublina. Dzisiaj to centrum miasta. Kiedyś składało się z niesymetrycznie porozrzucanych: dworków i pałaców (Morskich, Radziwiłłów, Sanguszków); budynków Sądu Okręgowego – Gmachu Kasy Przemysłowców Lubelskich – komory celnej, kościołów – po Kapucynach, Duchakach; Ewangelikach czy Bonifratrach z klasztorem i szpitalem dla obłąkanych oraz drewnianym szpitalem Bractwa Miłosierdzia. Obecnie w tym miejscu znajduje się Plac Litewski z licznymi pomnikami (Marszałka Piłsudskiego; Konstytucji 3 Maja; Nieznanego Żołnierza; Unii Lubelskiej) i budynkami. _________________________________________________________________________________________________________ Z Krakowskiego Przedmieścia ulicą Peowiaków skierowaliśmy się na Plac Jana Kochanowskiego, z pomnikiem poety (1931 r.); chaczkarem fundowanym przez Ormian w 2017 r. z okazji 700-lecia miasta Lublina; kościołem powizytkowskim MB Zwycięskiej, ufundowanym przez króla Jagiełłę jako votum za zwycięstwo grunwaldzkie, Teatrem im. Juliusza Osterwy i dawnym Gimnazjum Męskim, w którym to budynku w latach 1933-1939 była siedziba Gimnazjum im. Unii Lubelskiej, w którym uczyły się wybitne pisarki i poetki: Julia Hartwig; Anna Kamieńska; Hanna Malewska i Anna Szternfinkiel. ________________________________________________________________________________________________________ BERNARDYNI – obok kościoła Nawrócenia św. Pawła zeszliśmy w dół ul. Dolną Marii Panny, by potem lekko wspinając się pod górkę podziwiać kościół z drugiej strony, oddalony od niego dawny pałac Sobieskich i pozostałości starych wodociągów w Lublinie. Ruiny wieży wodnej przy ul. Dolnej Marii Panny to resztki tzw. rurociągu Mistrza Jana, budowniczego wodociągów Lublina z początków XVI w. Zanim ulica przyjęła obecną nazwę droga nosiła miano „Na Rury”. __________________________________________________________________________________________________________ opracowanie i zdjęcia: Ewa Lisiecka Obecny Ogród Zoologiczny im. Stefana Milera w Zamościu został założony przez legionistę, społecznika, nauczyciela biologii w Państwowym Gimnazjum Męskim im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Zamościu. Do pracy w tej szkole Stefan Miler został skierowany z Legionów Polskich jako rekonwalescent (ranny w bitwie pod Smolarami) po paromiesięcznym pobycie w szpitalu w Kowlu – w 1916 roku. Już w 1917 roku zaczyna tworzyć w szkolnej pracowni przyrodniczej wraz z uczniami, z którymi doskonale umie się porozumieć „mały skrawek żywego lasu”. Uczniowie przynosili pnie jodeł i jałowce, umieszczali w nich kępy mchów, z których wyrastały paprocie i widłaki. Zamieszkały tam złapane przez chłopców gady i ptaki. Gromadzeniem pokarmu dla zwierząt i codziennym sprzątaniem zajmowali się uczniowie. Profesor nie miał z tym kłopotu, bo dla nich była to nagroda i wyróżnienie. Myśl u Stefana Milera o stworzeniu przyszkolnego ogrodu przyrodniczego zrodziła się, gdy studiował nauki przyrodnicze w Szwajcarii. Widział tam przyszkolne ogródki przyrodnicze, hodowlę roślin i zwierząt. Jego marzeniem była realizacja tych doświadczeń na gruncie polskim. Profesor Miler uważał, że nauczanie biologii jest możliwe jedynie przez bezpośredni kontakt z przyrodą i poznawanie piękna natury. Zaczyna prowadzić lekcje w terenie. W 1918 roku profesor otrzymał od władz miejskich niewielką działkę (20 m na 12 m) w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła św. Katarzyny. Teren ten należało przedtem uporządkować z gruzu i wszelakich śmieci. Robili to uczniowie po lekcjach. Na tym skrawku ziemi posadzono „Ogródek Przyrodniczy” z setką bylin i krzewów. Sukcesywnie przybywało zwierząt, dla których robiono prowizoryczne schronienia. Najgorszy okres to II wojna światowa, ZOO zostało zbombardowane, zginęła część zwierząt, głodowały inne i padły z zimna z powodu braku ogrzewania. Profesor został aresztowany, nie zmienił jednak swojego niezłomnego charakteru (nie podpisał volkslisty). Później działał w konspiracji, brał udział w tajnym nauczaniu, uczestniczył w akcji zabezpieczenia i przechowywania obrazu Jana Matejki „Hołd Pruski” (przywiezionego z Krakowa) w kościele św. Katarzyny w Zamościu przylegającym do ZOO. Po wojnie ZOO odbudowano, przybyły nowe zwierzęta, jednak były kłopoty z ich utrzymaniem. Większość środków finansowych, które zarabiał profesor Miler w szkole, oddawał dla ZOO, podobnie dochód z sadu i ogrodu. Musiał zdobywać dodatkowe środki. Wygłaszał szereg odczytów i wykładów w Zamościu zaznaczając, że dochód będzie przeznaczony na utrzymanie ogrodu. Wprowadzono bilety wstępu (10 i 20 groszy). Była też ogromna pomoc, ale nadal niewystarczająca od zamościan i okolicznych mieszkańców, którzy dostarczali do Ogrodu swoje płody rolne, materiały na budowę nowych pomieszczeń i konieczne remonty. Zbierano także resztki chleba z okolicznych domów i szkół. Pomagali finansowo niektórzy zamożni zamościanie. Ogród cieszył się coraz większą popularnością, spełniał nie tylko rolę poznawczą roślin i zwierząt, ale też był miejscem rozrywki i odpoczynku. Udawano się do Ogrodu całymi rodzinami na spacer, posłuchać muzyki – koncertowały tam orkiestry strażackie, Orkiestra Włościańska Karola Namysłowskiego, grano w grę towarzyską – krykieta. Na ławkach opalano się i prowadzono rozmowy. Bliziutko był Dworzec Autobusowy, przyjeżdżający do Zamościa nie musieli daleko iść aby zwiedzić ZOO. Również zwiedzano ZOO podczas oczekiwania na autobus. Atrakcję stanowiły zwierzęta częściowo oswojone, które chodziły między zwiedzającymi (ptactwo). Profesor Miler często chodził z jakimś zwierzęciem na smyczy (np. z rysiem). W późniejszych latach profesor nie dawał już rady prowadzić Ogrodu z uczniami. Od 1927 roku przyznano etat woźnego, który opiekował się zwierzętami i karmił je. Z czasem zatrudniono także kasjerkę. Urządzano loterię fantową (prawie każdy fant pełny), a dochód przeznaczano na dla ZOO. Z czasem powstały nowe klatki dla zwierząt (w znacznym stopniu pomogła tu wizyta Prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego. W dowód uznania i poparcia dla działalności profesora Stefana Milera przyznano dla ZOO pomoc finansową w kwocie 10 tysięcy złotych przez kolejne 3 lata. Był to dobry zastrzyk finansowy. Wybudowano za tę kwotę cieplarnię, niedźwiedziarnię, pomieszczenie dla orłów i inne klatki. Na początku 1953 roku Ogród uchwałą PMRN został przejęty przez resort gospodarki komunalnej i jako Miejski Ogród Zoologiczny włączony został do Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej. Dyrektorem Ogrodu pozostawał nadal Stefan Miler. Od tego czasu miał dwie osoby na etacie do pomocy i własny budżet (zmniejszono mu ilość godzin lekcyjnych w szkole). W 1954 roku został przymusowo skierowany na emeryturę za obronę (jako jedyny radny) imienia szkoły pod patronatem Jana Zamoyskiego (chciano zmienić na imię Janka Krasickiego). Marzeniem Profesora Milera było przeniesienie Ogrodu na większy „godny” teren. Miał plany, przygotowywał projekty adaptacji nowego terenu. W kontynuacji zamierzeń przeszkodziła mu ciężka choroba. W 1957 roku doznał udaru mózgu, w wyniku którego sparaliżowana została lewa część ciała. Przestał być kierownikiem ZOO od roku. Pod koniec 1961 roku wraz z żoną Natalią i synem Henrykiem przeprowadził się do Warszawy. Zmarł 14 lutego 1962 roku. Został pochowany na cmentarzu na Powązkach w Warszawie, w rodzinnym grobowcu. Ze Starego Miasta przeniesiono ZOO na obecny teren przy ul. Szczebrzeskiej w pośpiechu, dopiero w 1980 roku (w Zamościu miały odbyć się Dożynki Centralne). Dla zwiedzających ZOO zostało otwarte dopiero w 1982 roku. Od chwili powstania do chwili obecnej ZOO miało 7 dyrektorów (obecny Dyrektor Grzegorz Garbuz). Ogród w tym czasie przeszedł modernizację i gruntowną przebudowę dzięki środkom z Norweskiego Mechanizmu Finansowego i dzięki funduszom z Unii Europejskiej. Przebudowano i wybudowano szereg obiektów dla zwierząt. Pojawiły się nowe gatunki zwierząt, dzięki czemu ZOO stało się bardziej atrakcyjne. Rocznie zamojskie ZOO odwiedza ok. 200 tysięcy ludzi (osiągnięto stan za czasów Stefana Milera). Jest to wizytówka miasta, która dostosowana jest do standardów europejskich, należy do międzynarodowych organizacji. ZOO będzie też rozbudowywane w dalszym ciągu (projekt 17 mln zł). Szczegółową historię powstania ZOO i różne ciekawe historie „opowie” sam Stefan Miler w swoim opracowaniu – „Rys historyczny Ogrodu Zoologicznego w Zamościu czyli radosne narodziny „ZOO” i dalsze jego dzieje” w referacie wygłoszonym w lipcu 1954 roku na Zjeździe Dyrektorów Ogrodów Zoologicznych w Łodzi. Informujemy naszych Czytelników, że tekst ten drukowany będzie na naszej stronie przewodnickiej. _____________________________________________________________________________________________________ Świętowanie 1oo -lecia ZOO w Zamościu W dniu roku ZOO w Zamościu zorganizowało Radę Dyrektorów Polskich Ogrodów Zoologicznych i Akwariów. W tym dniu do Zamościa przyjechali potomkowie profesora Stefana Milera: wnuczki (córki Stefana Milera – juniora) – Ewa Nierojewska z mężem Dariuszem Nierojewskim i Jola Ołdak (z Wybrzeża) oraz wnuk – Zbysław Lewiński (syn Grażyny Lewińskiej z d. Miler) – ze Śląska. Zanim odbyły się w Zamościu oficjalne uroczystości z okazji 100 lecia ZOO, przewodnicy z Koła Przewodników Terenowych PTTK im. Róży i Jana Zamoyskich w Zamościu mieli spotkanie z potomkami Stefana Milera i szkolenie na temat ZOO w siedzibie Wyższej Szkoły Zawodowej im. Stanisława Staszica w Zamościu. Na spotkanie przybyli również sympatycy Koła. Prezes Koła Przewodników Maria Rzeźniak powitała wszystkich obecnych, a w szczególności Gości, potomków Profesora Milera. Przekazała prowadzenie spotkania kol. Bożenie Kamaszyn-Gonciarz, która przedstawiła kolejność tematów. Najpierw wyświetliła film dokumentalny, zrealizowany przez v-ce Dyrektora ZOO Zamojskiego – Łukasza Sułowskiego pt. ”Ogród Profesora Milera”. Była to poniekąd prapremiera tego filmu, Którą przewodnicy i ich goście mogli obejrzeć dzięki uprzejmości autora filmu. Film ukazuje historię, rozwój, modernizację oraz plany dalszej rozbudowy zamojskiego ZOO. Dużo miejsca poświęcono w nim założycielowi ogrodu, Stefanowi Milerowi oraz uczniom, którzy pomagali zajmować się ogrodem. Kolejni dyrektorzy kierujący tą placówką wypowiadają się w nim o swojej działalności na rzecz ZOO, zwierzętach, roślinności. Prezentację zamojskiego ZOO na filmie zakończył obecny Dyrektor Grzegorz Garbuz, który powiedział o planach i dalszej modernizacji ZOO. Ogólnie film podobał się, a ukazanie prawdziwej historii ogrodu przyczyniło się do wzbogacenia wiedzy zamościan o tym obiekcie. Następnie kol. Bożena Kamaszyn–Gonciarz na przygotowanym pokazie multimedialnym o ZOO, przedstawiła koligacje rodzinne Familii Milerów oraz opowiedziała o początkach tworzenia ZOO. Przewodników zainteresowały różne śmieszne historie związane ze zdobywaniem lokum dla zwierząt np. o kradzieży balii dla żółwi, budki wartownika, z której zrobiono domek dla wiewiórek. Następnie kol. Bożena przedstawiła zaproszonych gości, prosząc ich jednocześnie o podzielenie się z przewodnikami wspomnieniami o ich dziadku, Stefanie Milerze. Wnuczki i wnuk dzielili się wspomnieniami także o: swoich rodzicach, którzy mieli szczęśliwe dzieciństwo w Zamościu, przebywając prawie codziennie wśród zwierząt; spotkaniach i kontaktach z dziadkiem, korespondencji dziadka do nich i ich najbliższych. Dziadek napisał do wnuczek i ich matki tuż przed swoją śmiercią, pismo w liście momentami było niewyraźne. Wnuczki opowiadały jak bardzo dziadek nie mógł pogodzić się z tak wczesną śmiercią ich ojca Stefana juniora, a swojego ukochanego syna (zmarł mając 27 lat, był dobrze zapowiadającym się oficerem marynarki ). Po jego śmierci ojciec napisał wiersz pt. ”Zgasłeś mi Stefku”, dedykowany synowej i wnuczkom. Opowiadały o twórczości dziadka, który był gorącym patriotą, o wierszu o Rotundzie Zamojskiej, czy wierszu „Byłem i będę”. Natomiast wnuk Stefana Milera, Zbysław Lewiński zapamiętał dobrze jedną z wizyt dziadka, kiedy był jeszcze małym chłopcem. W pamięci dziecka utkwiła szczególna czułość dziadka, który przytulił go i głaskał po głowie. Taki był Stefan Miler i to było bardzo wzruszające. We wspomnieniach wnucząt sylwetka Profesora jawiła się jako czułego, ciepłego mężczyzny, kochającego nie tylko Polskę, zwierzęta, przyrodę, ale też jako ojca i dziadka troszczącego się o los rodziny pomimo, że mieszkał od niej daleko. Spotkanie z przewodnikami przebiegło w bardzo miłej atmosferze, wnuczkom wręczono kwiaty i wszyscy goście otrzymali materiały promocyjne przygotowane przez Muzeum Zamojskie. Po spotkaniu większość przewodników wraz z gośćmi udała się na kawę i dalszą pogawędkę do kawiarni na Rynku Wielkim. Tam nastąpił dalszy ciąg opowieści o rodzinie Stefana Milera. _____________________________________________________________________________________________________ Oficjalne uroczystości roku. Uroczystości zorganizowane przez ZOO Zamość w 100 rocznicę powstania, odbyło się za zaproszeniami – o godz. 11–tej w Sali Ośrodka Sportu i Rekreacji w Zamościu. W uroczystości tej wzięły udział władze miasta, przedstawiciele Wojewody Lubelskiego, dyrektorzy i pracownicy ogrodów zoologicznych, radni, byli i obecni pracownicy ZOO, potomkowie założyciela Ogrodu. Po powitaniach gości miała miejsce prezentacja filmu dokumentalnego, który zrealizował v-ce Dyrektor ZOO – Łukasz Sułowski. Film nosił tytuł” Ogród profesora Milera”, a ukazuje historię powstania ZOO; wypowiadają się uczniowie profesora, sąsiadka, następcy Stefana Milera aż do obecnego dyrektora Grzegorza Garbuza. Opowiadają o karmieniu zwierząt za czasów Stefana Milera, przeprowadzce ZOO, wstrzymaniu robót ze względu na brak środków finansowych. Dawni uczniowie Profesora Milera ukazują na filmie sylwetkę wychowawcy, który wszystkie swoje siły i środki poświęcał ogrodowi, najpierw szkolnemu, a później Miejskiemu. Dyrektor Grzegorz Garbuz komentował historię powstania ogrodu, jego rozwój, modernizację i dalsze plany, które są optymistyczne. Głos zabrał Prezydent Miasta Andrzej Wnuk, a później wręczono odznaczenia państwowe oraz medale Prezydenta Miasta Zamościa „Zasłużony dla Zamościa” (Dyr. G. Garbuz i Kierownik Schroniska dla Zwierząt – Piotr Łachno). Wojewoda Lubelski nadał okolicznościowy dyplom z medalem dla Ogrodu Zoologicznego im. Stefana Milera. Za długoletnią służbę w ZOO zostali odznaczeni obecni pracownicy ZOO. Dyrektor otrzymał Brązowy Krzyż Zasługi. Następnie głos zabrali uczestnicy uroczystości skladaąc gratulacje z okazji jubileuszu oraz wręczając upominki. Podziękowanie za zaproszenie w imieniu rodziny Stefana Milera złożyła na ręce Dyrektora wnuczka Stefana Milera, Ewa Nierojewska. Był także miły akcent w czasie przerwy w oczekiwaniu na obiad. Były Prezydent Miasta Zamościa i nasz Honorowy Przewodnik Eugeniusz Cybulski oraz uczeń profesora podarował rodzinie profesora swoje 2 tomy sonetów z dedykacją. Dotarła także ze swoim tomikiem wierszy kol. Barbara Kotyła, która również przekazała swoje tomiki wnuczkom profesora. Zrobiono również pamiątkowe zdjęcia. Następnie kol. Bożena zaprowadziła rodzinę Stefana Milera do ZOO. Przed wejściem jest ławeczka na której uwieczniono siedącego Stefana Milera trzymającego niedźwiadka. Wnuki Profesora z przyjemnością siadły przy „dziadku”. Po zwiedzeniu ogrodu goście udali się na kolację do OSIR w Zamościu. roku. Rodzina Stefana Milera udała się przed południem na cmentarz parafialny na ul. Peowiaków, na grób Bronisławy Miler, swojej Babci, prababci i praprababci, która zmarła w lutym 1939 roku. Złożono kwiaty, zapalono znicze, zmówiono cichą modlitwę. Zrobiono przy grobie pamiątkowe zdjęcia. Następnie udano się na zwiedzanie miasta z kol. Bożeną, nie sposób było ominąć dawnego budynku, gdzie zamieszkiwał z rodziną Stefan Miler, przy ul. Peowiaków 5 w tzw. Belwederku do 1951 roku. Zrobiono pamiątkowe zdjęcia. Następnie udano się na Stare Miasto. Goście byli zdziwieni, że na tak małej powierzchni byłego ZOO pomieściło się tyle zwierząt i klatek oraz roślin. Rynek Wielki zrobił na obecnych duże wrażenie (ostatni raz byli tu 10 lat temu i zauważyli wielką różnicę!). Po Nadszańcu gości oprowadzała Kol. Krystyna Malec. Była duża grupa zwiedzających i koleżanka przedstawiła rodzinę Stefana Milera, która razem zwiedzała bastion VII. Zrobiono też pamiątkowe zdjęcie. Wszyscy byli zadowoleni ze zwiedzania ciekawych obiektów. Następnie zwiedzano Muzeum Zamojskie – gości oprowadzał dr Jacek Feduszka. Rodzina była bardzo zadowolona ze zwiedzania i oprowadzania, dowiedziała się dużo ciekawych rzeczy o których wcześniej nie wiedziała. Jeszcze wnuczki wtuliły się w futro „Baśki” niedżwiedzicy, która była pociechą i chlubą zamojskiego ZOO. ZOIT również przygotował upominki książkowe dla rodziny. Pełni wrażeń goście udali się na spoczynek przed długą podróżą do miejsc zamieszkania. Ponieważ jeszcze dużo obiektów pozostało do zwiedzania przewodnicy zapraszają Rodzinę Stefana Milera do rychłego, ponownego odwiedzenia Zamościa. Do zobaczenia! Tekst : Bożena Kamaszyn – Gonciarz Zdjęcia: Koło Przewodników Terenowych im. Róży i Jana Zamoyskich PTTK Trzy plakaty udostępnia Biblioteka Narodowa w Warszawie. Opracowanie: Ewa Lisiecka __________________________________________________________________________________________________________ Wnukowie i wnuczki Profesora Stefana Milera Przesyłamy Państwu, Przewodnikom Koła im. Róży i Jana Zamoyskich w Zamościu moc szczególnych podziękowań związanych z uroczystościami obchodów 100 lecia ZOO im. Stefana Milera w Zamościu. Szczególnie dziękujemy za możliwość zwiedzania historycznych miejsc w Zamościu pod Państwa Przewodnictwem, serdecznego i wspaniałego oraz radosnego spotkania, które odbyło się z Waszym udziałem w dniu 27 września 2018 r. Wielkie podziękowania dla Pani Bożeny Kamaszyn – Gonciarz za organizację, opiekę i czas nam poświęcony podczas naszego wspaniałego i niezapomnianego pobytu w Zamościu. Jeszcze raz ogromnie dziękujemy . Wnuczki i wnukowie z rodzinami naszego dziadka – Stefana Milera. __________________________________________________________________________________________________________ Przedruk z maszynopisu Profesora Stefana Milera (za pisemną zgodą jego Wnuków). Zachowano oryginalną pisownię. RYS HISTORYCZNY OGRODU ZOOLOGICZNEGO W ZAMOŚCIU /czyli radosne narodziny „ ZOO” i dalsze jego dzieje/. Dopisek pisany ręcznie przez autora: Referat wygłoszony w lipcu na Zjeździe dyrektorów ogrodów zoologicznych w Łodzi. Wstęp Jak wiemy przyroda jest całością. Wszystkie jej twory, czy to nieorganiczne, czy organiczne, żywe, powiązane są ze sobą wspólnotą pochodzenia i tworząc jedność świata współzależą wciąż od siebie, ciągłym ulegając przemianom. Ale w tej odwiecznej przemianie tempo zmian organizmów, ich materii organicznej jest niepomiernie szybsze niż materii nieorganicznej, mineralnej. Życie bowiem, to wynik błyskawicznych oddziaływań na siebie drobin ciał białkowych, wciąż rozpadających się i wciąż tworzących się na nowo. I szybszą jest jednocześnie ewolucja istot żywych, niż ewolucja materii nieorganicznej. Od elektronów do atomów i związków chemicznych, do formowania się i rozwoju systemów słonecznych wszechświata, daleka i długa była droga na szlaku wieczności. Ileż miliardów lat świetlnych mogło upłynąć, zanim powstało nasze słońce, a ile później milionów lat, nim nasza planeta ziemska posiadła biosferę? A ileż od tego czasu na niej powstało gatunków roślin i zwierząt ,jakim one w ciągu krótkiego stosunkowo czasu, bo ledwie może jednego miliarda lat, uległy ogromnym przeobrażeniom, jak mówi nam o tym paleontologia, a potwierdza embriologia. Jak szybko stosunkowo, bo ledwie od niecałego miliona lat, ten pochód życia swym doborem naturalnym rozwinął ze świata zwierzęcego postać praludzką i wysunął ją na czoło, by ukwiecić na swych szczytach rozwoju drzewo genealogiczne, by ta istota już ludzka, jako Homo-sapiens ewolucją swej materii myślącej, rozwojem swego mózgu, mogła przyśpieszać ewolucję doborem sztucznym dla wzmożenia bytu obecnych i przyszłych pokoleń. Aby to czynić coraz lepiej, człowiek dzisiejszy musi tą postawę swego życia zbadać gruntownie w skali doświadczeń opieranych o pogląd, a nie o spekulację myślową. Dlatego też wszelka styczność z przyrodą, podpatrywanie jej zjawisk, może utworzyć właściwy światopogląd naukowy, wolny od kreacjonizmu i metafizyki. Ponieważ wytknąłem sobie za cel szerzenie tego poglądu, więc gdy udałem się do Szwajcarii na studia, idea ta pochłonęła mię zupełnie. Było to po walkach o szkoły polskie przed 49 laty, w trzy lata po rewolucji w 1905 r., a po skończeniu pierwszej szkoły polskiej w Kaliszu, odrodzonej w caryźmie jeszcze od czasów popowstaniowych 63 roku. Tam na tej ziemi moich przodków, ziemi o tradycji walk o wolność czasu Wilhelma Tella, wolnej demokratycznej, ludowej, pochłaniał mię czar nie tylko cudownego krajobrazu i zdobywania szczytów i lodowców Mont-Blanc, ale stosunek szkolnictwa szwajcarskiego do metod nauczania przyrody. Widziałem tam małe ogródki szkolne, hodowle roślin, a nawet drobnych zwierząt. To też marzeniem moim stało się, by po powrocie do kraju stosować podobny żywy pogląd tam, gdzie mię losy osadzą. Ale te pragnienia nie zaraz dały się zrealizować, gdyż ledwie wróciłem do kraju, wybuchła wojna w 1914 r. wojna światowa, która i mnie ogarnęła, ale po stronie tej gorącej młodzieży polskiej, która na sztandarach swych serc miała wyryte niezatarte od szeregu pokoleń hasło niepodległości ojczyzny. Na falach entuzjazmu. Las w szkole. Po wielu bojach walk okopowych, w które ta pierwsza wojna obfitowała, ocknąłem się jako rekonwalescent w historycznym Zamościu. Było to w roku 1916. Wtedy to w okresie szalejącej jeszcze burzy wojennej, okupacja austriacka w licytacji państw zaborczych o Polskę, zgodziła się na otwarcie pod egidą Macierzy Szkolnej, której patronowały takie postacie jak Sienkiewicz i Paderewski – szkół polskich na terenie ówczesnego generał gubernatorstwa. I oto tu, w tym hetmańskim grodzie Jana Zamojskiego, zostałem powołany na stanowisko biologa, do dziś dnia istniejącego liceum ogólnokształcącego, a nie mając na razie w pobliżu odpowiedniego terenu, urządziłem w przydzielonej mi dużej sali /przez dyrektora K. Lewickiego/ już w roku 1917, miniaturowy zakątek radosnego podglądu. Jeszcze tej jesieni sala ta wyglądała jak mały skrawek żywego lasu. Pnie jodeł i jałowców oraz kępy paproci i widłaków wyrastały z mchu, okrywającego niewidocznie naczynie z wodą. Nałapano wiele zaskrońców, gniewoszy i miedzianek, dostarczono padalców i innych jaszczurek, różnych żab i żabek, nagromadzono w skrzynkach z wilgotną ziemią mnóstwo dżdżownic, zebrano wiele nasion dla odżywiania różnych ptaszków, które obiecano dostarczyć. Nie minęło parę tygodni, a salę zieloną od drzew iglastych, a pełną słońca, ożywił miły szczebiot skrzydlatej czeredy. Sala ta uprzątana była codziennie przez samych chłopców, którzy tu często spędzali czas pozalekcyjny, nawet w niedziele i święta. Lekcje przyrody odbywały się właśnie w tej Sali. Ten mały raj zimowy stał się powodem kilku humorystycznych zdarzeń w naszej szkole. Ucieczka węży. Oto kiedyś pod wiosnę już, ze sporego terrarium, gdzie zimowały węże, wydostały się napół oswojone zaskrońce i przez szczeliny między progiem, a drzwiami wywędrowały na korytarz. Były wtedy ferie świąteczne. O ucieczce węży nic nie wiedzieliśmy. I oto zaraz po świętach stał się zabawny wypadek, który pod lękiem pedagogom , a chłopcom na wesoło zakłócił życie w szkole. Bowiem w tej klasie, dokąd przedostały się węże, gdy tylko rozpoczął lekcję języka niemieckiego kolega W., spod szafy tuż przy katedrze wypełznął wielki zaskroniec, by pogrzać się na słońcu, złocącym skrawek podłogi. ”Panie profesorze: żmija przy katedrze!„ wrzasnął jeden z chłopców, choć był świadomy, że to niewinny zaskroniec. Klasie w to graj, podchwyciła w lot wrzask swego kolegi udanym lękiem. Struchlały profesor oniemiał z przerażenia, zerwał się i umknął wzburzony z klasy. Rozbiegli się i chłopcy, by wpadać do klas z okrzykami „żmije pełzają i syczą po korytarzach.” Te sugestywne okrzyki wywołały ogólną panikę zwłaszcza u koleżanek, które zastraszone porzucały klasy i biegły szukać ratunku do sali konferencyjnej. Przybiegł i dyrektor ze swojego gabinetu poruszony niezwykłą wrzawą, również zalękniony. Dowiedziałem się i ja zaraz o zdarzeniu w jednej z klas, skąd wyruszyłem na polowanie. Nie trwało kilka minut, a węże zostały wyłapane. Było tych uciekinierów ledwie 3 sztuki, ale to wystarczyło, że szkoła cała, a zwłaszcza grono nauczycielskie, przeżyło wiele emocji, a wprost nowe przerażenie ogarnęło koleżanki, które wskoczyły na stół ze zgrozą w oczach i histerycznymi krzykami – gdym wkroczył do sali z wężami w rękach. Nawet dyrektor, nie pozbawiony lęku wrzasnął nerwowo – „wynieś pan zaraz to paskudztwo”. Dopiero me tłumaczenie, że to niewinne zaskrońce i rzekomym żądłem pozwoliłem zaskrońcowi muskać się po twarzy, uspokoiła się rada pedagogiczna, gdym w dodatku zapewnił, że w przyrodniczej sali jadowitych bestii nie posiadam. Śmiejąc się opuściłem salę konferencyjną. Młodzież za drzwiami oszklonymi, widząc tą scenę, śmiała się do rozpuku, dopiero rozkaz dyrektora skierował ją do klasy na przerwane lekcje. Udobruchany dyrektor prosił mnie potem, abym lepiej strzegł swoje gady i aby się podobna scena nie powtórzyła . Przyrzekłem. Lekcje szły dalej zwykłym trybem, ale sala dla naszych nowych aspiracji stawała się już za ciasną. Zapał młodzieży pobudzał mię, aby gdzieś w sąsiedztwie szkoły założyć choć mały ogródek, który by z biegiem czasu można było rozwinąć. Ta sprawa spać mi nie dawała. Wytknąłem ją sobie jako cel w życiu. Narazie jednak nie mogło być o tym mowy, gdyż część szkoły zajmowały jeszcze władze okupacyjne, we władaniu których znajdował się również teren dużego podwórza, gdzie na początek chcieliśmy stworzyć podwaliny pod przyszły ogród. W tym czasie jednak na przełomie lat 1917 na 18, sytuacja polityczna poczęła nas upewniać, że okupację czeka rychło kres, że zabłyśnie nam śniona wolność, że i caryzm pod obuchem rewolucji październikowej nie odrodzi się więcej. Coraz groźniejsze chmury zaciemniały horyzont polityczny dla rządzących Polską prusaków i austriaków. W światowej licytacji jednak o kraj nasz Polacy uzyskali dwa ministerstwa polskie: oświaty i sprawiedliwości, jako zapowiedź dalszych ustępstw na rzecz rzekomej niepodległości. Ale zaborcom nie ufaliśmy wiedząc, że tylko całkowity pogrom obu niemieckich imperializmów wraz z pokonanym już rewolucją caratem w połączeniu z walką orężną o wolność da nam całkowitą niepodległość. Przygoda wizytatora. W tym czasie zjechał na wizytację do naszej szkoły ze świeżo kreowanego Ministerstwa Oświaty w Warszawie znany przyrodnik Józef Grodecki. Zjechał nagle i zapragnął, po krótkiej rozmowie z dyrektorem, zobaczyć którąś z lekcji, a przede wszystkim z przyrody. Ta niespodziewana wizytacja zakończona została zabawną przygodą wizytatora i stała się powodem kursującej przez kilka lat gadki w Warszawie i Lublinie, że chcąc wizytować lekcję biologii w Zamościu, trzeba udawać się na nią z parasolem. A oto jak było: Niespodziewane wejście obcego gościa z dyrektorem do Sali przyrodniczej, skonsternowało mię na chwilę, gdyż trafił akurat na scenę żywienia się oswojonego rudzika glistami z mej dłoni, na którą jeden z chłopców kładł z pudełka małe dżdżownice. Scena ta wywoływała radość rozbawionej młodzieży, siedzącej po turecku na podłodze. Ale i wizytatora poruszyła ta scena żywego poglądu. Był tym zaskoczony. Ujrzałem zdziwienie i miły uśmiech. Wejście wizytatora i dyrektora, którzy gestami nie pozwalali chłopcom wstać, gdy inni zrywali się z podłogi, podziałało i na młodzież. Zapanowała wyczekująca cisza, którą przerywało stukanie na gałązce jodły sikorki bogatki, rozbijającej dziobkiem ziemię, jak i świergoty kolorowej czeredy ptaszków, jak: szczygłów, zięb, gilów i innych gatunków, które grasowały po sali w słońcu wśród zieleni. Po chwili podjąłem lekcję o raszkach i jej pokrewnych gatunkach. Ten osłoneczniony, miniaturowy gaj leśny te ruchliwe tak miłe ptaszki, to oswojenie ich, ten podgląd na lekcji wywarł ogromne wrażenie na zacnym przyrodniku wizytatorze. Roześmiany i wzruszony, dziękując za niezwykły obrazek lekcji poglądowej, zapragnął przed odejściem jeszcze raz być świadkiem zajadania glist przez raszkę. Na mój głos przyfrunęła, ale czy, że nie była już głodna, czy też speszyła się czegoś, dość, że zamiast do mej dłoni, przyfrunęła do łysiny gościa z Warszawy. I tu akurat stało się to, czego nikt się nie spodziewał: z łysiny po czole pociekła strużka białawego płynu, którym uraczyła raszka wizytatora. Zaśmiali się wszyscy nie wyłączając gościa, który rozbawiony komizmem tej sceny otarł sobie chusteczką zawalane czoło, po czym odchodząc zażartował: „ gdy będę drugi raz jechał do Zamościa nie zapomnę zabrać ze sobą parasola„. Przygodę tę omawiali zaraz na wesoło mieszkańcy Zamościa, wkrótce obiegła ona cały kraj. Po wyjeździe zacnego staruszka zacząłem poważnie myśleć o realizowaniu planów tworzenia z młodzieżą przyszłego ogrodu. Entuzjazm chłopców działał tak podniecająco, że moje dążenia skrystalizowały się nieodwołalnie „chcieć to muc”, mimo, że kraj zniszczyła wojna, a środków nie było żadnych, prócz własnej pensji nauczycielskiej, bo i sama szkoła, jak i w ogóle odradzające się szkolnictwo, zaczęła tworzyć się dosłownie z niczego. Byle jednak zapoczątkować, a później pójdzie. W tym czasie, kiedy w 1918 r. państwa centralne czekała nieuchronna klęska, iedy wiara w wyzwolenie potęgowała się z dnia na dzień, oczekiwaliśmy niecierpliwie momentu rozbrajania gromionych armii austriackich i niemieckich, ale co starsi chłopcy zapaleni do idei ogrodu starali się znaleźć ujście w tym rwaniu się do czynów, do walki z odwiecznym wrogiem, tymczasem walkę tę przeprowadzali często w sposób komiczny, korzystny dla przyszłego ogrodu. Szaleństwa zapaleńców. Oto naprzykład, gdy przyniesiono kiedyś żółwia, a brak było dużego naczynia na wodę imitującego stawek, wpadli na niezwykły pomysł – zdobycia balii od austriaków. Odwodzenie ich od tej kradzieży nie pomogło. Upatrzyli sobie na ten cel posterunek żandarmerii złożonej ze starszych, dobrodusznych czechów, /którzy zapewne już wojny i polityki mieli dość/. Spostrzegli bowiem chłopcy, że żona komendanta, zaciekłego jeszcze niemca, wytacza balię pod mur posterunku pod rynnę. To wystarczyło, by bezczelnie ją zdobyć wieczorem w czasie deszczu, gdy szyldwach schronił się do budki. Zdobytą balię ukryto zaraz w piwnicach szkoły, mimo, że połową gmachu szkolnego zajmowała żandarmeria i urzędy austriackie. Co to była za radość, co za kpiny z żandarmerii, która nadaremnie toczyła śledztwo, poszukując balii. Nie minęło pół roku, a balia wkopana w ziemię, tworzyła już stawek, otoczony sitowiem i tatarakiem, dla żółwi i węży, w prawdziwym, choć miniaturowym „ZOO”. To była jeszcze drobna psota w porównaniu do tej, jaką wyrządzili wkrótce cesarsko – królewskiej komendzie tuż przy mej szkole. Zachęceni powodzeniem z balią, żądni niezwyklejszej sensacji i zjadliwszych kpin z wroga, umyślili moi zapaleńcy porwać ni mniej, ni więcej, tylko budkę wartowniczą sprzed komendy powiatowej, gdyż budka ta nowiuteńka i świeżo malowana w c. i k. kolory przydać się może dla wiewiórek. I tu również moje tłumaczenia nie pomogły. Bałem się za nich przecież w przewidywaniu jak najgorszych konsekwencji, do narażenia życia włącznie. Obiecali poniechania zamierzeń, ale to było tylko mydlenie oczu, uparli się jednak i rzecz nie do wiary, zrobili swoje w tajemnicy przede mną, bym ich ostatecznie nie odwiódł od wariackiego planu, który jednak wykonali w 100 % w sposób perfidny, a komiczny. Któryś tam z nich kiedyś spostrzegł, że stary szyldwach „dziad austriacki”, jak nazywano wtedy żołnierzy pospolitego ruszenia, opuszcza niekiedy budkę o zmroku, zwłaszcza, gdy lał deszcz, by skoczyć na parę minut do pobliskiej piwiarni na piwo. Dyscyplina wojskowa była już wtedy bardzo rozluźniona. Był koniec wojny. Wieści z frontów dochodziły fatalne. Nic więc dziwnego, że tacy wartownicy, tęskniący za rodziną, za krajem, mieli już karności wojskowej dość, zwłaszcza, że często byli to ludzie wrogiej niemcom narodowości: polacy, czesi, serbowie, kroaci itp. Moment opuszczenia budki przez szyldwacha wyzyskali chłopcy znakomicie, na to tylko czekali cd paru wieczorów. Ukryci za szkarpą gmachu wyskoczyli niespodzianie, wywrócili budkę i w ciągu paru sekund w 6 –ciu zanieśli ją do drewutni sąsiedniego gmachu szkolnego, gdzie po cichu zawalili szczapami drzewa ułożonego w sągi. Dla zmylenia śledztwa w tym czasie jeden z chłopców z przygotowanym zawczasu wozem nadjechał z pobliża na chwilę po porwaniu budki, by po ukazaniu się szyldwacha ruszyć z kopyta z turkotem ulicą w stronę wsi leżących przy trakcie lubelskim i pozorować porwanie budki przez wywiezienie jej po prostu. Wrażenie tego porwania było piorunujące. Jeszcze tego wieczoru żandarmeria była na nogach, ludność zaś kpiła sobie z „dziadów” i trzęsła się od śmiechu nazajutrz, gdy się dowiedziała o groteskowym wyczynie nieznanych sprawców. Lekkomyślny szyldwach, kroat z pochodzenia, jak nazajutrz krążyły pogłoski udawał, że go znienacka przemocą powalono na ziemię, a budkę w trakcie tej napaści wywieziono wozem. W ten sposób bronił się przed surową karą sądu wojennego . Komenda powiatowa, aby uniknąć kompromitacji braku rygoru wojskowego, skwapliwie uwierzyła w rzekomą napaść, cel tylko tej napaści i wywiezienie budki wydawał się dziwny i niezrozumiały . Parodniowe śledztwo w mieście i okolicy nie dało żadnych wyników i sprawa powoli ucichła. Z dziesięciu wtajemniczonych w nią chłopaków, mimiką tylko dawali mi poznać, jak się radują z wyczynu, który w razie ujawnienia mógł grozić wydaleniem ze szkoły i więzieniem. Ta słynna budka, podobna jak i balia, przydała się niebawem. Była ona pierwszą klatką dla wiewiórek jeszcze tego roku późną jesienią 1918 w rodzącym się „ZOO„, kiedy to pękły okowy okupacji austriackiej i kiedy moi uczniowie brali gorący udział w rozbrajaniu wroga na terenie Zamościa i okolic. Narodziny i tworzenie „ZOO”. Od wczesnej wiosny 1919 roku zawrzała praca. W porze pozalekcyjnej codziennie młodzież ochotniczo przychodziła do robót ziemnych. Były tam sterty śmieci, gruzów, okopów, a ziemia pełna rozpadlin po dawnym cmentarzysku przy byłym kościółku dawnej Akademii sprzed 100 do 300 laty, a obecnie kościele szkolnym. Trzeba było gruzy usunąć, powywozić, wyrównać teren. Roboty te trwały ledwie dwa tygodnie. Mieszkańcy miasta niekiedy dziwili się tej bezinteresownej pracy, niekiedy spotykaliśmy się z pokpinkami, gdyż posądzano nas o słomiany ogień, ale to nie ostudziło zapału. W maju na tym niewielkim terenie, zaczął się kwiecić nasz miniaturowy ogródek ze setką roślin zimotrwałych, ofiarowanych przez zakład ogrodniczy „Florianka” pod Zamościem, oraz wysianych w grunt. Zbudowano altankę brzozową i ogrodzono teren płotkiem brzozowym z tryumfalną bramą i napisem „ Ogródek Przyrodniczy„. Brzózek na ten cel nadesłał nadleśniczy Wróblewski, ogrodzenie zaś i altankę wykonali uczniowie – bracia Piotrowscy. Uruchomiono żółwiarnię, po wkopaniu słynnej balii i ogrodzeniu jej, by żółwie nie uciekły oraz budki jeszcze więcej słynnej, po osiatkowaniu jej zrobiono pomieszczenie dla paru wiewiórek. Wkrótce za własne środki zbudowaliśmy małą ptaszarnię z wężarnią wewnątrz ptasiego raju. Jeszcze tejże samej wiosny zaczęły przybywać do małych na razie pomieszczeń różne gryzonie, jak susły, chomiki, a z hodowanych króliki i świnki morskie. Były już nawet egzotyczne okazy, jak kameleony i zakupiona od kataryniarza papuga. Młodzież wyznaczała sobie sama roboty. Dziewczęta zazwyczaj plewiły, podlewały rośliny, pikowały inspekta – chłopcy zaś wykonywali grubsze roboty. Pojawiła się pierwsza tablica wykonana przez młodzież z napisem „Drażnienie zwierząt oraz niszczenie roślin uważać się będzie za czyn wysoce niekulturalny”, a wkrótce i inne, jak: ”Szanuj pracę cudzą jak własną” i „żadna praca człowieka nie hańbi”. Ten ostatni napis dałem na skutek spostrzeżonego u niektórych uczniów fałszywego wstydu i krępowania się przy wożeniu nawozu. Te napisy miały wielkie znaczenie wychowawcze. Stosunek do przyrody i do cudzej pracy i pracy w ogóle uszlachetnia każdą jednostkę, gdy wpoi się za młodu miłość do roślin i zwierząt i człowieka, a każdą pracę ocenia jako ważną bez względu na jej charakter. Napisy na tablicach i tabliczkach oznaczających gatunki, robili sami chłopcy i sami je malowali. Stan ten trwał do 1953 roku. To już weszło w tradycję, jak wszelkie roboty ogrodowe, związane ze sprzątaniem, karmieniem, hodowlą. Pod koniec 1919 r. przybyła nam para bocianów, inwalidów. Trzeba było zorganizować dostarczanie żab, czego podjęli się sami chłopcy. Te pierwsze bociany, które się bardzo oswoiły przez pierwsze lata zimowały na wsi. W roku 1920 trzeba było na gwałt pomieszczenia dla ofiarowanych lisów, a w 1922 r. dla kilkutygodniowych wilków, które ofiarował pewien rolnik z Wołynia, w tym roku też przybyła sarenka oraz kilka ptaków drapieżnych z sowami włącznie. Ogród przyrodniczy odtąd począł się szybko rozwijać. Po 2-3 latach wilki były już tak oswojone, że chłopcy bawili się z nimi bez obawy. Zimą wypuszczało się je na ogród dla wytarzania się w śniegu i tresury na względnej swobodzie. W parę lat później były one przyczyną komicznej przygody, jakiej doznał pewien wizytator z Lublina. Przygoda z wilkiem. W tym czasie ogród nasz stawał się już głośny .Przybyły wizytator słysząc o niezwykłym oswojeniu kilkuletnich już wilków, wszedł z dyrektorem do „ZOO”, aby przypatrzeć się, jak wilki skaczą na zawołanie przez głowy pochylonych chłopców. Widok był efektowny, ale w pewnej chwili wilk samiec „Rez” zainteresowany lisią czapką, przerwał skoki i rzucił się w wielkich susach w stronę gościa, któremu skoczył do głowy i zerwał z niej futrzane nakrycie. Wizytator oniemiał z przerażenia ja zaś poskoczyłam za wilkiem, któremu z paszczy wyjąłem zdobycz, schowałem pod palto, by oddać ją po wyjściu z ogrodu, który wizytator po przeżytej emocji zaraz opuścił, przyznając, że swego lęku nie zapomni przez całe życie. W roku 1923 otrzymujemy dzikie kaczki – krzyżówki i cyranki dla których budujemy zaraz sztuczny stawek o cementowym podłożu z wodą pompowaną ze studni co kilka dni. Otoczyliśmy stawek siatką, pozostawiając górę wolną, gdyż kaczki były wychowane z jaj podłożonych kwoce i bardzo oswojone. Wydostawały się one wierzchem pod wieczór i fruwały do ogrodu, skąd po poskubaniu młodej trawki wracały na stawek z powrotem. Wkrótce wybierały się i na niedalekie łąki. Ale pewnego razu nie wszystkie wróciły, gdyż wyżeł jednego z myśliwych zagryzł jedną, a drugą przyniósł w zębach lekko tylko pokaleczoną, swemu panu. Wobec tego musieliśmy założyć siatkę i od góry. Pierwszy pokaz ogrodu. W tym czasie urządzamy wiosną pierwszy pokaz ogrodu z inicjatywy ducha opiekuńczego „ZOO” sekretarki naszej szkoły panny Korbówny /dziś inż. Kajetanowiczowa /, która pragnęła nim zainteresować szersze sfery społeczeństwa i zdobyć fundusze na pokrycie długów. Pokaz przy dźwiękach ochotniczej straży pożarnej zrobiły swoje. Gorąca propagandzistka mimo to nie ustawała w zabiegach, aby „ZOO” nasze rozwijało się, abym realizował marzenia podsuwane mi wciąż przez szczery entuzjazm „panny Janiny”, która humorem swoim i wiarą tłumiła we mnie rozczarowania na tle jakiegoś chwilowego niepowodzenia w szybszym, jak pragnąłem, rozwoju ogrodu „ZOO”. Jesienią tegoż roku przekonałem się jakie nasze plany uzyskały sympatię u ogółu mieszkańców Zamojszczyzny, od malutkich do wielkich osobistości włącznie. Dowodem tego był kiermasz urządzony przez ad hoc powołany komitet z inicjatywy wymienionego ducha opiekuńczego „panny Janiny” i mej ciotecznej siostry p. Chmielnikowskiej, pianistki. Urządzona na wielką skalę impreza ta w połączeniu z koncertem oraz wesołą sztuką kolegi prof. Młodożeńca p. t. „Zwierzyniec profesora” przyniosła, pamiętam, ogromną kwotę na budowę motoru przy studni i wielkiego cementowego akwarium – stawu, długiego na 10 m. a szerokiego na 6 m. Ogromna sala kina „Stylowy” nie zdołała pomieścić tłumów, mimo że może pomieścić z górą 600 osób. Praca wre. Zaraz następnego roku 1924 wiosną kilkunastu chłopaków codziennie pracowało nad wykopaniem ziemi pod stawek i wywożeniu jej. Trzeba było wywieźć poza ogród do okolicznych wądołów kilkadziesiąt metrów sześciennych ziemi. Te ziemne roboty trwały ledwie dwa tygodnie. Wycementowaniem zajęli się już płatni fachowcy oraz urządzeniem fontanny. Tegoż jeszcze roku rozszerzamy nasze małe „ZOO” za akceptacją władz miejskich, we władaniu których był teren sąsiadujących z ogródkiem nieużytków, przeszło 4 razy większych. Musiałem jednak stoczyć ostrą walkę z ówczesnym dziekanem kościółka szkolnego, który rościł sobie pretensję do 1/3 przybyłego mi placu na tej zasadzie, że kiedyś na nim był cmentarz. Trwała ta walka nieustępliwa z mej strony przeszło pół roku, nim ówczesny biskup lubelski nie polecił dziekanowi zaniechania sporu. Propaganda i dalszy rozwój „ZOO” Widząc zapał młodzieży, moralnie a nawet materialne poparcie ogółu, zająłem się na wielką skalę propagandą, szerzeniem idei zakładania podobnych ogrodów przy szkołach w kraju. Szereg artykułów pojawia się odtąd w prasie codziennej, periodycznej i fachowej. Starałem się przekonać, że choćby małe ogródki botaniczne są jednym z czynników nauki poglądowej. Powstawać więc poczęły podobne, jak nasz, ogródki w Lesznie, Warszawie i Grodnie, zależnie od tego, czy zamiłowany przyrodnik nauczyciel miał ku temu zapał, wytrwałość w połączeniu ze zmysłem organizacyjnym. Ogródków botanicznych jednak łatwiejszych do realizowania powstawać poczęło daleko więcej. Dawałem instrukcje, a nawet przesyłałem nasiona i kłącza. Takim ogródkiem botanicznym, świetnie z zapałem prowadzonym był aż do wojny ogródek w Sitańcu pod Zamościem, stworzony przez kierownika szkoły śp. Przybyłowicza. Ogródki takie były protoplastami dzisiejszych ogródków miczurinowskich w kraju. W tym czasie ogród nasz, jak i do samej wojny, miał w Zamościu wielu przyjaciół, między którymi wymienić należy rejenta Zielińskiego, dziś staruszka, który popierał me usiłowania nie tylko moralnie, ale i materialnie. Lata 1925, 26 i 27 to dalszy skokowy wprost rozwoju ogrodu. Przybyło wiele okazów, systematyka roślin urosła do 300 gatunków. W r. 1926 przybyły orły, które dotychczas żyją. Zdobywanie środków. Ponieważ, mimo spadku po swym śp. ojcu, środki moje nie starczyły na budowę poważniejszych pomieszczeń , gdyż dochody pokrywały jedynie żywienie zwierząt, po udanym parę lat przedtem kiermaszu, zapoczątkowałem stałe wstępy 10 i 20 groszowe. Z początku tylko w niedziele i Święta, czynna przy sprzedaży biletów była nasamprzód sama młodzież, później zaangażowana była na stałe specjalna kasjerka. Ogród wtedy był otwarty codziennie, prócz pory zimowej, a po zbudowaniu kiosku z piecem, również i zimą . Stan ten trwał do roku 1953, oprócz tych dochodów stałych, powołany został przeze mnie komitet z osób sprzyjających mym zamiarom, który urządzał rok rocznie, aż do czasu wojny, loterie fantowe. Miały one olbrzymie powodzenie na skutek bogatych fantów przysyłanych masowo z miasta i dalekich nawet okolic zamojszczyzny. Wartość fantów wynosiła zawsze parę tysięcy złotych /przedwojennych/, to też można było sobie pozwolić na dochód nawet znacznie mniejszy, niż gdyby się uzyskało sprzedając losy po wyższej cenie, przy tym każdy los zazwyczaj wygrywał. Kierowałem się zasadą: „niech się ludzie cieszą„. Była to jednocześnie propaganda „ZOO”. Na fanty dawano cenne rzeczy, jak: drób, 27 w 10-ciolecie narodzin „ZOO” zaofiarowałem go Ministerstwu Oświaty z tym, że nim nastąpi przewłaszczenie i przeniesienie go na znacznie większy, obiecywany przez miasto teren; dostanę stałą pomoc przez mianowanie jednego z woźnych gimnazjum dozorcą ogrodu. To nastąpiło, oprócz tego zniżono mi godziny lekcyjne do 12 tygodniowo. W tym roku również ogród nasz na wystawie w Warszawie p. t . ”Rośliny i zwierzęta w szkole” zorganizowanej z racji zjazdu przyrodników w skali ogólnokrajowej, otrzymał pierwszą nagrodę za tworzenie ogrodu szkolnego i propagandę idei ogrodów szkolnych. To stało się dla nas wielką podnietą. Przez szereg lat w ogrodzie na ławeczce siadywał często poeta Leśmian, który wraz z dyrektorem Lewickim omawiali literaturę aktualną. Bywał też niejeden z luminarzy biologii, jak prof. Jaxa – Bykowski. Pierwsze niedźwiedzie. W latach 1928-30 przybyła cieplarnia oraz pomieszczenie dla niedźwiedzi, które jako młode zakupione zostały w Poznaniu /samiczka Baśka/ i w Hamburgu /samiec/. Ogród został zelektryfikowany. W święto, wieczorami, w oświetleniu lamp różnokolorowych zwiedzała go publiczność zamojska i goście z Lublina. Biła seledynowa fontanna, stawek o sporej ilości żółwi, ryb, roślin wodnych wyglądał czarownie, jak w bajce, zachwycano się koncertem żabim. W niedziele przygrywała w wielkiej altanie orkiestra wojskowa lub strażacka, nierzadko w ogrodzie naszym koncertował Namysłowski ze swoją ludową trupą. Wszędzie kwieciły się girlandy róż, szpalery lilii, piwonii, tulipanów, rozkwitały pigwy, magnolie i kręple. Ogród ozdabiało wiele roślin egzotycznych, jak palm, agaw, yucc, laurusów i wspaniałych rododendronów. Te egzotyki ozdabiały zimą korytarze szkolne. Niedźwiedzie tak się oswoiły, że chociaż paroletnie, a nawet później jako dorastające, brane były na łańcuch i prowadzone pod fontannę do kąpieli. Zwierząt wciąż przybywało. Czaple, bociany czarne i białe, żurawie, spacerowały po ogrodzie swobodnie. Trzeba im tylko było pod jesień przycinać skrzydła, gdyż instynkt odlotu powodował wzbijanie się w powietrze i niekiedy ucieczkę. To samo robiono pawiom, by nie frunęły na ruchliwą ulicę. Śliczny był widok czapli drzemiącej bez ruchu przy fontannie. Wężarnia jeszcze do dzisiaj jest atrakcją, ze względu na chwytanie przez nie żab. Przyjaciółmi ogrodu byli koledzy, jak: Niec Franciszek, Pieszko Michał, Borkowski Władysław. Z życia zwierząt naszego „ZOO”. Byłem raz świadkiem niezwykłego wypadku pożerania węża przez węża. Młody zaskroniec złowił żabę i wciąga, już ją wciągnął do połowy, gdy daleko większy wąż chwycił za drugą połowę żaby, ponieważ mniejszy nie mógł już żaby puścić, więc został sam wraz z żabą wchłonięty i tylko na drzemiące nieruchomo żółwie, którym skorupy wystawały nad wodę, zdobywały żer…z wróbli, wtedy, kiedy te ostatnie kąpiąc się w pobliżu, na bardzo płytkim brzegu stawku, bezwiednie wskakiwały pojedynczo na grzbiet sterczącej z wody skorupy. Sądzę, że tylko odruchowe zanurzenie się w tym momencie żółwia, powodowało tonięcie ptaszka, do którego zaraz dobierał się żółw, wciągał pod wodę i pożerał. Trudno przypuścić aby żółwie jako gady posiadające słabo rozwinięty mózg, kierowały się przemyślnością. Natomiast podejrzewam o to bociana, który drzemiąc na kupie piasku nieruchomo, w pewnej chwili spłaszał nagle gwałtownym ruchem skrzydeł tarzające się w piasku tuż przy nim wróble i w ciągu paru sekund zabijał dziobem te, które nie zdążyły z przestrachu poderwać się do odlotu, poczym jeszcze niekiedy żywe połykał. Po paru godzinach powtarzało się znów to samo. Ciekawym zjawiskiem, które zaobserwowałem było dosłownie polowanie na młode, a nawet stare króliki …jelenia, na terenie którego gryzonie te miały nory. Spostrzegliśmy któregoś ranka, jak wysuwającego się z nory królika porwał jeleń, zgryzł szczękami, rzucił na ziemię, podeptał kopytami, poczem przyduszając nogą rozrywał na kawały i zjadał. Powtórzyło się to parę razy w ciągu miesiąca, po czym kazałem biedne króliki usunąć. Zjawisko to z powołaniem się na kilku świadków opisałem w „Łowcu„ lwowskim. Było ono tematem do dłuższej dyskusji w pismach myśliwskich, czy jeleń zamojski był degeneratem, czy też zjawisko to uważać należało za naturalne, że tak jak pies, czy wilk jada trochę trawy wiosną, potrzebnej mu dla organizmu, tak zwierzę trawożerne zjada niekiedy pokarm mięsny w postaci drobnych ssaków, czy spadłych z drzew piskląt, czy też ślimaków, tylko tego, w naturze nie spostrzegamy, chyba trzebaby śledzić zwierzę przez czas dłuższy i być świadkiem takiego zdarzenia przez lunetę Puchalskiego, autora „Bezkrwawych Łowów”, ale na to trzeba mieć w sobie wielką dozę cierpliwości. Żabożerne stworzenia wymagały stale wiele żab, to też młodzież ochotniczo dostarcza je i do dzisiaj. W okresie dreszczów bywa gorzej, wtedy z powodu różnych wybryków na lekcji za darowanie win chłopcy sami deklarują żaby, od kilku do kopy włącznie, zależnie od przewiny. Dziś już 50 – letni z górą byli uczniowie niekiedy z rozrzewnieniem wspominają te łowy. Wspomnę też jeszcze entuzjazm z dalekich lat o oryginalnym wyhodowaniu młodziutkiej kukułki. Było to coś przed 30 laty, kiedy dla małych ptaszków zbudowana została duża ptaszarnia o gęstej siatce, której kilkadziesiąt metrów kwadratowych wypletli sami uczniowie, częściowo tylko najęty góral – druciarz. Ledwie została skończona, gdy któryś z chłopców przyniósł młodziutką kukułkę żądną wciąż żeru. Był to nienasycony żarłok. Byliśmy w kłopocie niemałym, trzeba było łowić wciąż muchy, zbierać liszki i pająki, a tu akurat zaczęły się deszcze. Naraz w przerwie, gdy kapuśniaczek ustał, siedząc w altance spostrzegliśmy, jak zwabiona donośnym piskiem kukułki przyleciała z niedalekiej łąki pliszka płowa, jak przyfrunęła do siatki ptaszarni, gdzie umieściliśmy kukułkę, jak po chwili odfrunęła i wróciła z liszką, którą przez siatkę wpychała do gardzieli kukułki – żarłoka, ta trzepocząc skrzydełkami upominała się co chwila o nową porcję. Naradzamy się, rozczuleni tym obrazkiem miłości przybranej matki, jak schwytać pliszkę. Udaje się nam to, w godzinę później gdy umieściliśmy kukułkę w małej klateczce w środku ptaszarni, po czym otworzywszy jej drzwi przeciągnęliśmy od nich długi sznurek. Łowy udały się. Aby ułatwić karmienie kukułki przez liszkę, wrzucamy jej często wiele liszek, ale prócz tego dajemy do ptaszarni kawał mięsa, które na drugi dzień zwabia muchy, łatwo już chwytane przez pliszkę w ptaszarni. Za nimi uwijały się już wkrótce oba ptaszki razem – wielki żarłok i mała pliszka. Stan taki trwał do jesieni. Kiedy już na pół oswojone ptaszki, zwiedzione instynktem rwały się do odlotu, mieliśmy zwyczaj wypuszczać je na wolność. Tak stało się i z naszymi pierwszymi lokatorami. Jakiś czas kręciły się w pobliżu swego byłego lokum po czym pożegnały nas na zawsze. Ucieczka lisów. W pamięci niektórych najstarszych uczniów pozostaje też i inny obrazek – ucieczka lisów. Akurat w którymś roku, może 25-tym, na ostatniej godzinie lekcyjnej dozorca dał mi znać o ucieczce lisów do parku. Zwołuję natychmiast po lekcjach młodzież całej szkoły na boisko – ogłaszając amnestię na dwóje tym, którzy zajmą się polowaniem na lisy. Ale skutek tego mego ogłoszenia przeszedł najśmielsze oczekiwania. Dosłownie wszystka młodzież w liczbie z górą czterysta, radośnie i z wrzaskiem zadeklarowała natychmiastową pomoc. Otoczono zaraz park i udało się: jednego z lisów schwytał uczeń Prus, który zresztą miał piątkę z przyrody, drugiego zaś dopiero po paru dniach złapano za parkiem, w zaroślach sąsiedniej wioski. Musiałem tylko jednemu z gospodarzy zapłacić parę złotych za pożarte kurczaki. Narodziny niedźwiadków. W roku 1932 stała się rzecz, która dała powód do wielkiej radości. Dla ogrodu stała się przełomem i była przyczyną jego rozgłosu i jeszcze szybszego rozwoju. Było to w końcu stycznia /17/, gdy przed pierwszą lekcją, szukając, spotkał mię na korytarzu zastępca mój, uczeń starszej klasy Józef Kotowski, moja prawa ręka, który całą duszą oddany zwierzakom stał na czele ochotniczej drużyny ogrodowej. Przystąpił do mnie i szepnął: „urodziły się niedźwiadki, słychać piski, utrzymajmy to panie profesorze w tajemnicy, by się na pauzach nie zwabiła do „ZOO” cała szkoła, musimy zachować spokój dla matki”.- Wal do ogrodu, pilnuj, by dozorca zamknął furtki na cztery spusty, usprawiedliwię twoją nieobecność przed wychowawcą, ja zaraz też tam przyjdę”. Przejęty radosną wieścią pędzę do dyrektora, błagam, by mi darował pierwsze dwie godziny, rzecz przecież nadzwyczajna – urodziny niedźwiadków. Zgodził się również wzruszony. Gdy wróciłem na pauzę z ogrodu z miny mej poznali chłopcy zaraz, że coś się stało w ogrodzie, coś radosnego, może przybyło jakieś nowe, ważne zwierzę. Ich pytaniom nie było końca, wreszcie nie mogłem wytrzymać i podzieliłem się radosną wieścią z klasą. Gruchnęła taka radość, że aż dyrektor przybiegł uspokajać chłopaków. Wieść ta obiegła przez pauzę całą szkołę, przedostała się na miasto i biegła, biegła dalej w świat. Zaraz na następnych lekcjach musiałem ogłosić uroczyście amnestię dla wszelkich dwójarzy i darowanie na wiosnę żab za przewinienia. Ta żabia amnestia naraziła mię wkrótce na duży wydatek kilkudziesięciu złotowy /przedwojenne/ z własnej kieszeni. Aby żab nie zabrakło, jeszcze w kwietniu ogłosiłem na przedmieściach wałęsającym się ulicznikom, że będę płacił do 1 maja po 3 gr. za każdą dostarczoną żabę. Już w połowie kwietnia zaczęły się wielkie ciepła, nim się zorientowałem, że młodzież sama szkolna ochotniczo i tak żab dostarczy, w ciągu najbliższych dni ciepłej wiosny, całe grupy podmiejskich łobuzów zabrały się do masowych łowów żab i zaczęli dostarczać ich takie ilości, że nie chcąc być niesłownym, musiałem za nie płacić i płacić. Jak obliczenia wykazały do 1 maja dostarczono ich przeszło 2 tys. We wiadrach, konwiach i workach. Bociany i czapla, żółwie i węże miały bajeczne używanie przez całą wiosnę i lato. Ale ten żer wspaniały był jednocześnie straszakiem dla pań, gdzie było spojrzeć tam żaby skakały. Frekwencja płci nadobnej zmniejszyła się do minimum i ogród trochę na tym stracił, lecz z drugiej strony znacznie więcej uzyskał dochodów z powodu niedźwiedziątek, które każdy od końca marca już chciał oglądać, bawić się z nimi i fotografować. Dyplomy honorowe. Niedźwiadki chowały się cudownie .”Baśka” matka ich, miała odtąd wspaniałe życie, otrzymując od zwiedzających różne smakołyki, nie wyłączając ciastek tortowych i czekolady. Otrzymywałem dla niedźwiedzicy moc gratulacji, nawet z daleka. Z Warszawy kapnęło niespodziewanie subsydium. W tym też roku na ogólnokrajowym Zjeździe Przyrodników w Poznaniu uzyskał ogród nasz znów pierwszą nagrodę. Powtórzyło się to w kilka lat później i we Lwowie. „ Baśka” stała się słynną. Odtąd co dwa lata rodziła troje a raz nawet /w 44r./ czworo misiąt. Do obecnego roku wydała na świat 30 sztuk potomstwa, które zaniedźwiedziły nie tylko wiele ogrodów w kraju, ale parę z nich poszło za granicę, a nawet parka w przed samą wojną do puszczy Rudnickiej, sąsiadującej z Białowieżą. Gdy powstał, a raczej odrodził się ogród warszawski, szedł mi bardzo na rękę dyrektor dr. Żabiński, również życzliwie ustosunkowały się i inne ogrody. Jemu zawdzięczam lwy przed wojną, z których jeden – wspaniały „War” uchodził za najpiękniejszego w Europie, taką miał niezwykłą grzywę. Oswojenie rysia. Przytaczając kilka spostrzeżeń z życia zwierząt w ogrodzie, nie pominę wspomnienia o oswojeniu rysia. Przywieziony z Polesia jako mały kotek, karmiony pewien czas przez soskę, tak się oswoił, że gdy po paru latach wyrósł na wielkie kocisko, spał ze mną czy Józkiem Kotowskim, który woził go parę razy do Warszawy. Wiedziony na łańcuszku jak piesek, wzbudzał sensację na ulicach Zamościa, stolicy czy w podróży. Psy, choćby wilczury, czmychały nagle jak oszalałe, gdy ryś najeżył się i wygiął w pałąk, parskając zaciekle i rwąc się na smyczy do ataku. Trudno go wtedy było utrzymać. Tak oswojonego brałem na lekcję, gdzie zwykle słodko drzemał przy mnie. ZOO w czasie okupacji. Ale przyszła wojna i zmarnowała go, jak wiele innych zwierząt. Najgorszy był sam koniec na zamojszczyźnie w kiedy w czasie pościgu za odstępującą rozbitą armią hitlerowską, w ciągu lipca padło kilka bomb na ogród. Zabiły one: jelenia, daniela, sarny, borsuki, małpy, a przede wszystkim pośrednie lwy padły też ofiarą. W tym czasie ogród był w kompletnym upadku. Czas okupacji jak zmora ciąży mi wspomnieniem przeżytych momentów, w ciągłym lęku o życie i o rodzinę. Parokrotne więzienia, zmuszanie na volksdutschowstwo, w końcu, kiedy Rotunda zadymiła mordowanymi więźniami, niekiedy kobietami i dziećmi, będąc na liście, ucieczka w niezwykłych okolicznościach stargała mi trochę nerwy, ale ten koszmar na szczęście nie złamał duchowo. W czasie okupacji ogrodem zajmowała się głównie żona, która podtrzymywała jego byt środkami z pola, łąki i sadu. Po wyzwoleniu. Po wyzwoleniu znów zająłem się ogrodem, ale już łącznie z żoną, która mię dotychczas zastępuje, gdy zajęcia szkolne nie pozwalają mi na całodzienny pobyt w „ZOO”. Jak i dawniej młodzież szkolna ma kontakt z ogrodem. Surmacz Ireneusz i bracia Bezuch wyróżniali się tu specjalnie. Obecnie pomagają mi stale mój synek Heniuś i jego młodszy kolega Wąsik Andrzej. Życzliwymi w tym czasie dla „ZOO” byli inż. Klimek, inż. Zaremba i dr. Palonka. Z Wydziału Oświaty w Lublinie wizytatorzy: Wrońska Franciszka i Wojciechowski Stefan. W ciągu tych 10- ciu Lat odrodził się, mimo ciężkich warunków bytowania. Deficyt wyrównywały dochody z sadu i subsydia, jakie czasem przyznano ze strony Wydziału Oświaty PWRN oraz firmę „Robotnik”. Dzięki wymianie zwierząt: niedźwiadków, wilków, nutrii za inne okazy, znów ogród posiadł wiele brakujących gatunków a gdy planowane remonty zostaną uskutecznione, przybędą lwy, łabędzie, osiołki i inne, dla uzupełnienia do pojedynczych samców czy samic znajdujących się w „ZOO”, któremu potrzeba samic dla daniela białego , bażanta złotego, dzika, samca dla lochy. Dla uzupełnienia, jak zwierzęta były oswojone przed wojną a nawet i teraz, wspomnę o ucieczce paru niedźwiedzi wyrośniętych w i ich zagnania do pomieszczeń po parogodzinnym pobycie na wolności. Opisywał to” Ekspres warszawski” w sposób humorystyczny . Udało mi się je w końcu zagonić zwabieniem jabłkami do pomieszczeń. A już w obecnym roku podobna scena z wilkami z tą tylko różnicą, że samca dopiero trzeciego dnia po ucieczce, ująłem za miastem. A jak to się stało opowiem: Oto 30 kwietnia o godz. 5,30 rano zbudzony zostałem przez milicję, by natychmiast jechać do „ZOO” /dorożka czekała przed domem/, gdyż w ogrodzie grasują wilki. Natychmiast ruszam. Otwieram furtkę, przed którą czekało już kilku milicjantów i garstka przygodnych widzów i wchodzę do „ZOO”. Rzeczywiście widzę, jak para wilków biega po ogrodzie. Uzbrojona milicja posuwa się za mną w głąb. Dla pewności biorę z komórki widły i tak zabezpieczony staram się je zwabić do wilczarni, którą przed chwilą otworzyłem pozostawionymi przez dozorców kluczami. Wilki nie wykazują agresji, przez pierwszych parę kwadransów biegają jak szalone aż w końcu udaje mi się zagnać ciężarną wilczycę na korytarz i oddzielić od ogólnego pomieszczenia, do którego następnie zwabiam wilka, ale niestety nie udaje się. Spłoszony rykiem samochodu odbiegł ode mnie pod płot, dał wielkiego susa przez ogrodzenie i pobiegł z kilkaset metrów, gdzie po drodze na terenie szkoły wpadł do dołu po wapnie, skąd nie mógł się wydostać. Dano znać do oprawcy. Przyjechał, wilk jednak stryczek zerwał i umknął w kierunku baraków wojskowych. Była już godzina 8 rano. Wiele osób postronnych otaczało zbiega nim znów nadjechał oprawca z budą. Ale wilk znów się zerwał ze stryczka przegryzając go i pomknął w świat zaroślami. Wkrótce krążyły różne pogłoski. Mówiono, że widziano go to tu, to tam, w pobliżu, na krańcach miasta, to znów, że pobiegł w kierunku lasów tyszowieckich. Pogodziłem się już prawie…… przedruk: Bożena Kamaszyn-Gonciarz __________________________________________________________________________________________________________ Stefan Miler w Zamościopedii Andrzeja Kędziory- Henryk Mikołaj Miler (ojciec Stefana, powstaniec styczniowy) w Zamościopedii Andrzeja Kędziory: Zoologiczny Ogród w Zamościopedii Andrzeja Kędziory: Zoologiczny Ogród – Zwierzęta w Zamościopedii Andrzeja Kędziory (2018 r. – ponad 3 tys. osobników): ________________________________________________________________________________________________________ Wacław Bajkowski „Ogródek jakich mało” – wydanie Zamość 1924 r. – drukarnia Sejmiku Zamojskiego – udostępnia w domenie publicznej Biblioteka Narodowa w Warszawie. Tekst nie jest pełny (było 11 stron). Więcej o autorze broszurki w Zamościopedii Andrzeja Kędziory: _________________________________________________________________________________________________________
Portal internetowy Zamość OnLine informował: Na uroczystość, która odbywała się się w 110. rocznicę urodzin Jana Tomasza Zamoyskiego, XVI ordynata Ordynacji Zamojskiej, w 20. rocznicę śmierci pana Jana oraz 30. rocznicę wpisania Zamościa na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO licznie przybyli przewodnicy z Koła Przewodników Terenowych PTTK im. Róży i Jana Zamoyskich, zamościanie , mieszkańcy regionu oraz turyści. Dnia 10 i 11 czerwca 2022 roku Koło Przewodników Terenowych PTTK/O/Zamość im. Róży i Jana Zamoyskich przeżywało niezwykłe wydarzenie. Do Zamościa przybyły córki naszych patronów Maria Róża Ponińska, Elżbieta Daszewska, Gabriela Bogusławska i Agnieszka Rożnowska oraz syn Marcin Zamoyski nasz honorowy przewodnik aby uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia w „Alei Sław” tablicy pamiątkowej Róży i Jana Zamoyskich. Po uroczystym odsłonięciu tablicy odbył się koncert muzyki lat trzydziestych XX wieku w wykonaniu Katarzyny Zawady, Trio Beethovenowskiego i Krzysztofa Stopy. Następnie rodzina i zaproszeni goście udali się do dawnego pałacu Zamoyskich na obiad. Gospodarzem było I Liceum Ogólnokształcące im. Jana Zamoyskiego reprezentowane przez panią dyrektor Bożenę Krupę. To właśnie w tym obiekcie na czas rewitalizacji budynku dawnej Akademii Zamojskiej mieści się I LO. Ogromną niespodzianką był występ Zespołu Muzyki Dawnej „Capella all` Antico”. Wieczorem na ul. Grodzkiej w sąsiedztwie Alei Sław wystawiono suitę teatralną pt. „Ostatni ordynat” w wykonaniu Beaty Ścibakówny i Stefana Szmidta. Uroczystości sobotnie rozpoczynała msza św. w katedrze zamojskiej koncelebrowana przez ks. Roberta Strusa proboszcza katedry i ks. Błażeja Górskiego kapelana przewodników. Uroczystość uświetnił chór parafialny. O godz. w auli Państwowej Szkoły Muzycznej w Zamościu odbyło się spotkanie z dziećmi Róży i Jana Zamoyskich. Po hejnale odegranym z wieży ratusza zainteresowani goście i turyści wraz z przewodnikiem udali do skarbca kolegiackiego gdzie ks. Marek Dobosz przejął rolę gospodarza. Podczas uroczystości właściciele wydawnictwa „Czar starej fotografii z albumów Róży i Jana Zamoyskich” w opracowaniu Adama Gąsianowskiego i Anny Rudy, mogli poprosić o autografy bohaterów tychże fotografii. relacja: Maria Rzeźniak zdjęcia: Mirosław Chmiel, Zbigniew Pietrynko, Piotr Bojanowski. O wydarzeniu pisali: Zamość OnLine – Kronika Zamojska: Informujemy, że w piątek 3 czerwca 2022 r. o godz. w Zamościu przy ul. Staszica 15 odbędzie się promocja albumu fotografii Patronów naszego Koła Przewodników, Róży i Jana Zamoyskich. Wydarzenie to, wpisuje się szereg innych spotkań i uroczystości związanych z uhonorowaniem Róży i Jana Zamoyskich, o czym pisaliśmy pod linkiem: Uhonorowanie Patronów Koła Przewodników. | ( „Tubym ia sobie życzył zwabić z Nieba Michała Archanioła, który nie oczekując dnia sądnego zatrąbił w Zamościu.” W dniu dzisiejszym, 28 maja 2022 r. w Zamościu miało miejsce ważne wydarzenie, nie tylko dla mieszkańców, ale i turystów. Zamojscy przewodnicy uczestniczyli w tym wydarzeniu. W pobliżu Bramy Szczebrzeskiej umieszczono odrestaurowaną, rokokową kamienną rzeźbę św. Michała Archanioła. Wykonana została około 1770 roku przez Jana i Jakuba Maucherów. Wraz z rokokowymi wazonami, attyką i figurą świętego Floriana zdobiła bramę aż do jej przebudowy klasycystycznej w latach 1821-25. Wówczas to, rzeźba Michała Archanioła została zdjęta z bramy i przeniesiona na prywatną posesję przy ul. Ogrodowej. Obecnie, rzeźba odnowiona przez zamojskiego konserwatora zabytków, pana Łukasza Bulewicza, będzie przypominać o latach świetności miasta i okazałej niegdyś bramie prowadzącej do „państwa zamojskiego”. tekst i zdjęcie: Joanna Budzyńska zdjęcia przewodników i autora konserwacji rzeźby: Zbigniew Pietrynko Zdjęcia archiwalne (2014) autorstwa Jacka Herca. Przy okazji zachęcamy przewodników do przypomnienia sobie wiedzy na temat 250 letniej historii rzeźby w przestrzeni miasta: Jerzy Kowalczyk. Zamość. Przewodnik. Warszawa 1977. s. 59. Bogumiła Sawa. Noce i dnie Zamościa XVI-XX w. Tom I. Zamość 2018. ss. 239-245; ZKK Nr 3 (112), 2012. Ewa Lorentz. Jak mularz Służewski ocalił świętego Michała Archanioła, ZKK Nr 2 (99), 2009, s. 30. Andrzej Kędziora. Zamościopedia. Zamościopedia – FIGURA ŚW. MICHAŁA ARCHANIOŁA ( Koleżanki i koledzy Teresa Madej, pomysłodawczyni „Alei Sław” w Zamościu oraz Andrzej Wnuk, Prezydent Miasta Zamość mają zaszczyt zaprosić na uroczystość odsłonięcia w „Alei Sław” tablicy pamiątkowej Róży i Jana Zamoyskich, która odbędzie się w dniu 10 czerwca 2022r. o godz. w Zamościu, na ulicy Grodzkiej. Program uroczystości: 10 czerwca 2022 r. godz. – Odsłonięcie tablicy pamiątkowej przez Rodzinę Zamoyskich – Koncert „Przeboje retro”, wystąpią: Katarzyna Zawada, Trio Beethovenowskie & Krzysztof Stopa godz. – Suita teatralna „Ostatni ordynat”, wystąpią: Beata Ścibakówna, Stefan Szmidt 11 czerwca 2022 r. godz. – w Katedrze zamojskiej msza święta w intencji śp. Róży i Jana Zamoyskich godz. – Spotkanie z Rodziną Zamoyskich – Aula Państwowej Szkoły Muzycznej w Zamościu godz. – Zwiedzanie Zamościa z przewodnikiem z Koła Przewodników Terenowych PTTK im. Róży i Jana Zamoyskich- zbiórka na Rynku Wielkim Wydarzenie „Róża i Jan Zamoyscy w Alei Sław” Honorowym Patronatem objęli: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Marszałek Województwa Lubelskiego Pan Jarosław Stawiarski Prezydent miasta Zamość Pan Andrzej Wnuk Starosta Zamojski Pan Stanisław Grześko Krótka fotorelacja z uroczystości odpustu ku czci świętego Jana Nepomucena, jedynego takiego wydarzenia w regionie, któremu towarzyszy procesja na łodziach po stawie wokół kościoła. Relacjonuje przewodnik – Joanna Budzyńska. Zdjęcia: Tamara Diug, Zbigniew Pietrynko, Leszek Kozłowski. Czytelników zapraszamy także do zapoznania się z relacją z odpustu, z przed kilku lat – link: „Wodna Procesja” w Zwierzyńcu | ( ________________________________________________________________________________________________________ Wczoraj, 21 maja 2022 r. w Zwierzyńcu, jak co roku, z okazji odpustu ku czci patrona św. Jana Nepomucena, w barokowym „Kościółku na wodzie” odbyła się widowiskowa procesja na łodziach, wokół położonej na wyspie świątyni. Wcześniej, w czasie Mszy św. ks. biskup udzielił sakramentu bierzmowania tutejszej młodzieży. Jak co roku ks. proboszcz Błażej Górski, kapelan zamojskich przewodników, zaprosił ich do uczestniczenia w tym pięknym wydarzeniu. Naturalnie jesteśmy – szkoda , że w tym roku tak nielicznie. Wczoraj, wraz z koleżankami uczestniczyłam w tych uroczystościach, a czekała na nas niespodzianka od naszego ks. Błażeja – specjalnie przygotowana i pięknie przystrojona łódź, którą płynęłyśmy, trochę z obawą, czy nie zatonie pod ciężarem naszych sukien w czasie procesji. Przeżycia niezapomniane. ________________________________________________________________________________________________________ 20 maja 2022 r. grupa przewodników i sympatyków Koła Przewodników z Zamościa, odwiedziła Muzeum im. ks. Stanisława Staszica w Hrubieszowie. Celem była zorganizowana tam wystawa „Skarbu z Cichobórza”, po której osobiście oprowadził przewodników Dyrektor Muzeum Bartłomiej Bartecki. Przy okazji, przewodnikom umożliwiono dodatkowo zwiedzenie hrubieszowskich zbiorów muzealnych, zgrupowanych na poszczególnych ekspozycjach tematycznych. Z prawdziwą pasją i bogatą wiedzą o regionie, oprowadzała i opowiadała przewodnikom o eksponatach Pani kustosz muzeum. Mieliśmy także okazję przyjrzeć się z bliska warsztatom tkackim, prowadzonym przez Panią Magdalenę Sielicką, której wspaniałe kilimy i makaty obejrzeliśmy w salach muzealnych. Ponieważ nie wszyscy przewodnicy mogli uczestniczyć w wyjeździe szkoleniowym, uzyskaliśmy zgodę Dyrektora Muzeum na nagranie jego relacji o skarbie oraz udostepnienia skrótu z niej na naszej stronie przewodnickiej, za co jeszcze raz bardzo dziękujemy. Mamy nadzieję, że informacje te dotrą do szerokiego grona odbiorców poprzez naszych czytelników. Jest to znalezisko wyjątkowe w skali Europy. To jeden z największych skarbów znalezionych w Polsce. Największy skarb z okresu rzymskiego na Lubelszczyźnie. Od ponad 50 lat nie słyszeliśmy o podobnym odkryciu tak dużego depozytu srebrnych monet z okresu antycznego. Hrubieszów ponownie ma się czym pochwalić! Obecnie wystawa już została zamknięta, ale, jak przeczytamy poniżej, dyrektor obiecuje jej wznowienie w nieodległej przyszłości. Jest zatem szansa na jej ponowne odwiedzenie. ________________________________________________________________________________________________________ 19 marca 2020 r. zgłosił się do muzeum w Hrubieszowie rolnik mieszkający w Mirczu, prowadzący także działalność rolniczą w Cichobórzu, z siatką pełną monet rzymskich i wyjaśnił, że kilka miesięcy wcześniej znalazł skarb monet rzymskich. Pozbierał go skrzętnie z pola po orce, a następnie wieczorami wstępnie oczyścił z ziemi. Przyniósł znalezisko dyrektorowi muzeum i pozostawił z zastrzeżeniem, że chciałby aby ten skarb był eksponowany na stałe w Hrubieszowie. Znalazca, pan Marcin Dyl, pokazał również miejsce odnalezienia skarbu dyrektorowi, który uznał, słusznie zresztą,, że w ziemi mogły jeszcze pozostać inne monety, rozniesione orką po polu. W połowie marca 2020 r., a musimy wspomnieć, że był to początek pandemii Covid 19, po wstępnym rozpoznaniu stanowiska odnalezienia skarbu, pracownicy muzeum namierzyli wykrywaczami metalu co najmniej 70 sygnałów świadczących o tym, że mogą tam znajdować się jeszcze monety. Wystarczyło potwierdzić specyficzny sygnał urządzenia ze znalezieniem monety w tym miejscu, by upewnić się, że podobne kilkadziesiąt identycznych sygnałów na polu, zwiastują kolejne monety. Wykopaliska w Cichobórzu trwały jeszcze przez kilka kolejnych dni. Znaleziono jeszcze 150 srebrnych monet. Wraz z 1616 sztukami denarów, przyniesionymi przez rolnika, skarb osiągnął łączną ilość 1767 denarów, o wadze 5,6 kg. Wszystkie monety zostały wykonane ze srebra antycznego. Niemal wszystkie zostały wybite w Rzymie pomiędzy I, a II w. Najstarsza moneta pochodzi z czasów cesarza Wespazjana (okres wybuchu Wezuwiusza niszczącego Pompeje), a najmłodsza z końca II wieku, z okresu panowania Septymiusza Sewera. Znalezisko stanowi sensację w świecie numizmatycznym. Kiedy spojrzymy na mapę Europy, z zaznaczonymi znaleziskami monet rzymskich na naszym kontynencie, to ogólnie jest ich całkiem sporo. Jednak skarbów, gdzie jest tak duża liczba monet jest raptem kilkanaście i to, są to przeważnie depozyty po 150-200 szt. monet. Już te zbiory uznawano za spore znaleziska. Zatem skarb z Cichobórza stanowi faktycznie niebywałą sensację dla numizmatyków. Takie skarby były najczęściej zakopywane w jakimś naczyniu glinianym, jednak w przypadku Cichobórza nie natrafiono dotychczas na żaden fragment naczynia. Jednak po znalezieniu małych srebrnych gwoździ, towarzyszących znalezisku monet, postawiono hipotezę, że skarb mógł być zakopany w drewnianej szkatułce, której fragmenty nie zachowały się do naszych czasów, oprócz tych srebrnych ćwieków. Ozdobne nity wykonano z brązu posrebrzonego i stanowiły zapewne elementy konstrukcyjne starożytnej szkatułki. Znalezisko prawie 1800 monet rzymskich wymagało szczegółowego zbadania. Muzeum w Hrubieszowie podjęło w tym zakresie współpracę z Wydziałem Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, w którym pracuje ceniony numizmatyk, dr Kyryło Myzgin z Charkowa, który opracował wstępnie skarb denarów. Naukowiec ten pracuje w Warszawie od wielu lat i podjął się zadania opracowania całego zbioru monet. Należało rozpoznać na każdej z monet szereg informacji: gdzie została wybita, za panowania jakiego cesarza, co przedstawia rewers i awers monety, odczytać napisy na monecie itp. Ustalono, że skarb był własnością Wandalów, plemienia germańskiego, które w I i II w. n. e. zamieszkiwało tereny Kotliny Hrubieszowskiej. Przebywali tutaj w czasach, kiedy wybito najmłodszą ze znalezionych w Cichobórzu monet. Postawiono wstępną hipotezę dotycząca ukrycia skarbu przez Wandalów: skarb ukryto podczas naporu na te tereny wojowniczego plemienia Gotów. Nie była to jednak słuszna hipoteza i upadła podczas skrupulatnego zbadania skarbu. Zagadkę rozwiązały cztery monety, jakie wyodrębniono z pośród tych 1767 odnalezionych. Denary te wyglądają niemal identycznie, jak pozostałe z ogólnej puli monet, te same twarze tych samych władców, te same opisy, ale zostały wybite sto lat później, czyli w czasach, kiedy na tych terenach nie było już Wandalów, a obszar ten objęli we władanie Goci. Okazało się, że są to barbarzyńskie fałszerstwa monet! Falsyfikaty nie powstały w Rzymie, ale już tutaj, na miejscu. Wykonano je tylko na wzór monet rzymskich. Goci, przypuszczalnie podczas napadów na Rzym lub okolice, ukradli i przywieźli na tereny Kotliny Hrubieszowskiej mennice do bicia monet. Fałszerstwa dokonano na naszych terenach. Otóż, 99% z 1767 monet znalezionych w Cichobórzu to monety poprawne, wybite w mennicach rzymskich, napisy są zgodne z pierwowzorem, twarze zamieszczone na denarach są właściwe itd. Natomiast owe cztery monety mają twarze zniekształcone pokracznie, są błędy ortograficzne w piśmie łacińskim oznaczającym imiona cesarzy. Świadczy to ewidentnie o fałszerstwie tych monet w III w. n. e., bitych na potrzeby ówczesnego, lokalnego rynku. Ta jedna informacja przesuwa chronologię znaleziska o 100-150 lat. Dla Gotów ówczesne pieniądze były w powszechnym użytkowaniu, zatem niszczyły się, noszone w sakiewkach itp. trzosach, wycierały z napisów i wizerunków. Trzeba przy tym pamiętać, że konkretny denar miał konkretną wartość w określonym produkcie. Dla świata antycznego rejon hrubieszowski był przestrzenią, która była rozpoznawalna pod względem finansowym. Pieniądze służyły do finalizowania zawieranych transakcji na zakup miejscowych towarów (miody sycone, bursztyn itp.). Transporty monet rzymskich docierały zatem na te tereny tylko po to, aby dobijać transakcji z handlarzami z tych terenów w II-III w. n. e. Wśród monet jest 27 różnych typów twarzy: cesarzy, ich żon, synów, córek itp. Natomiast analizując rewersy tych monet, odnotowano ponad 150 różnych wariantów przedstawień: bogów-bóstw, personifikacji różnych cech rzymskich, scenek rodzajowych z historii Rzymu, elementów architektonicznych itp. Badaczy skarbu czeka tytaniczna praca, ponieważ każdą z tych monet trzeba dokładnie i szczegółowo opisać. Wśród znaleziska monet jest także jedna, wyjątkowa moneta, to znaczy taki wariant denara, którego, jak dotąd, nikt nie znalazł i nie opisał. Skarby monet są ewidencjonowane i analizowane od przeszło stu lat. W Europie istnieje baza danych i jeżeli ktoś chce zgłosić do niej coś nowego, musi w niej umieścić i opublikować swoje znalezisko. Nie ma tam monety, która w swojej kombinacji rewersu i awersu przypominałaby tę wyjątkową z Cichobórza. Zatem, przez okres co najmniej stu lat, nikt podobnej nie odnalazł i nie zamieścił w bazie danych numizmatycznych. To już samo w sobie, jest kolejną sensacją jeżeli chodzi o skarb z Cichobórza. Wszystkie monety ze znaleziska mają wizerunki twarzy patrzących w prawo, a w całym skarbie, nie wiadomo dlaczego, jest jedna moneta, na której twarz cesarza Trajana przedstawiono jako patrzącego w lewo. Takie monety zdarzają się w znaleziskach zapewne dlatego, że ktoś, kto produkował matrycę, po prostu się pomylił. Zrobił złą matrycę, w tzw. „lustrzanym” odbiciu. Przypuszczalnie wybito jakąś serię monet, a potem wstrzymano produkcję po zauważeniu błędu. W skarbie są również ciekawe monety, które mają dziurki (otwory), trzy monety z przewierconymi otworami i jedna z zaznaczonym śladem po niedokończonym wierceniu. Wiemy, że podobnie przewiercone złote monety, służyły niekiedy jako uhonorowanie i nagroda dla walecznych żołnierzy. Monety srebrne z otworami służyły zapewne jako ozdoba męskiej szyi, bowiem tego typu biżuterię, przywieszki najczęściej nosili mężczyźni. Kotlina Hrubieszowska, swoimi znaleziskami archeologicznymi predysponowała już wcześniej do miana pewnego rodzaju „centrum biznesowego” antycznego świata. Do czasu odnalezienia skarbu z Cichobórza, łączne znaleziska monet opiewały na około sto sztuk, co uważane było za spory zbiór pieniężny. Obecne znalezisko ponad pięciu kilogramów srebra, stawia wioskę Cichobórz w zgoła odmiennych kategoriach. W jakich okolicznościach ukrywano skarb w Cichobórzu? Dlaczego wybrano to, a nie inne miejsce ukrycia depozytu pieniędzy? Chęć odpowiedzi na te pytania wymusiła na badaczach skarbu rozpoznanie stanowiska geograficznego znaleziska. Badania te realizowane są nadal, w formie analiz elektrooporowych odwiertów ziemi. Mają one na celu rozpoznanie, czy na lekkim wzniesieniu terenu, gdzie odkryto skarb, była jakaś osada, cmentarzysko, czy inne znaczne miejsce. Współcześnie, zniwelowane już wzniesienie otacza suchy grunt, zmeliorowany. W niewielkiej odległości od niego płynie niewielka rzeczka. W II – III w. n. e. była to jednak wyspa na tzw. okresowo zalewowym obszarze (stawie-rozlewisku). Dodatkowo wzniesienie to zostało okopane systemem dwóch fos, aby jeszcze bardziej utrudnić dostęp do tego miejsca. Podczas badań archeologicznych nie natrafiono na stanowisku na żaden fragment ceramiki, kości, czy innych przedmiotów mogących świadczyć o tym, że była tam kiedykolwiek jakaś osada. Można domniemywać, że ktoś kto zakopywał tam monety, zamierzał po nie wrócić po sobie tylko wiadomych i rozpoznawalnych śladach topografii terenu. Nie wrócił jednak po nie nigdy. W roku 2019 pług rolnika zaczepił i rozciągnął skarb monet po polu, na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych. Dzięki p. Mariuszowi Dylowi hrubieszowskie muzeum ma do zaprezentowania zwiedzającym komplet skarbu z Cichobórza. Jaka była wartość skarbu w okresie II-III w. n. e.? Sprawdzano różne źródła antyczne, aby odpowiedzieć na to pytanie i skalkulowano, że aby zebrać ok. 1800 szt. (ok 5,5 kg srebra) trzeba było w tamtych czasach być dobrze opłacanym żołnierzem, który odkładałby każdy nadwyżkowy grosz żołdu, nie korzystając przez ten czas z żadnych przyjemności przez okres co najmniej sześciu lat. Pieniądze pochodzące ze skarbu nie służyły do kupowania czegoś od Rzymian, ale do handlu pomiędzy plemionami barbarzyńskimi. Goci, którzy nie umieli czytać pisma łacińskiego, nie rozpoznawali fałszerstwa monet, na których znaki poszczególnych liter i wyrazów były błędne. To sprzyjało fałszerstwom. Niemniej wszystkie znalezione monety, z wyjątkiem wspomnianych czterech, zostały wybite w Rzymie, ale część z nich była przypuszczalnie wybita wtórnie. Monety z czasem traciły czytelność w czasie użytkowania i być może były bite na nowo, aby stały się bardziej wyraziste nie tracąc na wartości. Wiemy przykładowo, że za czasów Marka Aureliusza srebro było niezłej jakości, więc kiedy czytano w otoku monety: Marcus Aurelius, wiedziano, że moneta jest wartościowa. Dlatego właśnie, kiedy Goci podrabiali monety, to wybierali tych cesarzy, którzy stali wysoko w hierarchii Rzymu, co dawało monecie dobrą „markę”. Patrząc na region Zamojszczyzny na mapie Europy widzimy, że jest on w połowie drogi pomiędzy Morzem Bałtyckim, a Morzem Czarnym. Goci zamieszkujący te tereny w okresie od II do IV wieku mieli tego pełną świadomość. Wiedzieli, że potrzebują dużej ilości monet, aby uprawiać handel. Sprowadzali bursztyn, skóry, włosy germańskich kobiet na peruki w Rzymie, a jednocześnie z południa sprowadzali naczynia szklane, paciorki szklane i wiele innych towarów luksusowych. Dlatego właśnie gromadzili na tym terenie spory zapas monet, umożliwiających wymianę handlową. W roku 2020, już pomijając sam skarb z Cichobórza, zbiory monet w Muzeum w Hrubieszowie potroiły się. Obecnie działa na tym terenie duża liczba legalnie zarejestrowanych poszukiwaczy, którzy mogą i prowadzą takie poszukiwania. Przynoszą znaleziska do muzeum, stąd wiemy, że takich osad jest o wiele więcej, nie tylko w znanym już Masłomęczu, ale także w Mienianach, Gozdowie i innych okolicach Hrubieszowa. Odnajdywane są spore skupiska monet od wieku II do wieku V n. e., co świadczy o tym, że mieszkańcy tych osad po prostu gubili te monety, wdeptując je w trawę i w ziemię. Ten powszechny wówczas towar wymiany – pieniądz, przetrwał w ten sposób do naszych czasów. Skarb z Cichobórza pozostanie już w Hrubieszowie i powoli będzie opracowywany dla potrzeb Katalogu Skarbu z Cichobórza, który jest przewidywany do wydania w 2023 r., w języku polskim i angielskim. Każda moneta ze zbioru zostanie dokładnie opisana w katalogu pod kątem tego gdzie, kiedy ją wybito, co przedstawia awers i rewers itd. Dodatkowo, katalog będzie zawierał informacje dotyczące geograficzno-archeologicznych opisów znaleziska. Będzie to pozycja, która umożliwi także szerokiemu gronu odbiorców, także tym z poza kręgu numizmatyków, zapoznanie się ze zbiorem, okolicznościami jego znalezienia, specyfiką handlu świata antycznego i specyfiką znaczenia regionu hrubieszowskiego i zamojskiego w skali ogólnoeuropejskiej pomiędzy II, a IV wiekiem naszej ery. Muzeum otrzymało na ten cel dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, tj. na opracowanie tego skarbu i wydanie katalogu. Możliwe jest, że w przyszłości „Skarb z Cichobórza” ruszy w podróż po świecie. Jako samodzielna wystawa, skarb będzie prezentowany na wystawie w Warszawie podczas Kongresu Numizmatycznego, wydarzeniu międzynarodowym, na które zjeżdżają się z całego świata numizmatycy. W 2023 r., jesienią lub zimą, Muzeum w Hrubieszowie przygotuje ponownie wystawę, której tematem będzie: handel i precjoza świata antycznego; szlaki handlowe; wymiana handlowa itp. Oczywiście bohaterem wystawy będzie ponownie „Skarb z Cichbórza”. Ponad połowa monet ze skarbu (ok 700 szt.) została wybita za czasów cesarza Marka Aureliusza. To był cesarz, który żył długo i monety srebrne były za jego czasów bite przemysłowo. Zbiory monet z czasów Marka Aureliusza przebadano już w ilościach setek tysięcy i stąd zaskoczenie badaczy przy jednej, wyjątkowej monecie z Cichobórza. Jak dotąd nikt takiej nie odnalazł. Być może, że jest to jakiś falsyfikat Gotów, jednak musieliby to zrobić na świeżo skradzionej matrycy. Matryce także się zużywały i należało je poprawiać, stąd mogła zaistnieć kombinacja, której owa moneta jest dowodem. Inną sensacją jest obecność w skarbie czterech monet z czasów Pertynaksa, czyli cesarza, który władał Rzymem zaledwie 2 i pół miesiąca. Każda taka moneta na rynku handlowym numizmatycznym jest sporo warta, ze względu na swoją rzadkość. Jedna srebrna moneta waży przeciętnie 3,19 grama. Odnośnie tych czterech monet (fałszywek), to wyglądają one praktycznie jak wszystkie inne z wizerunkami Marka Aureliusza i Faustyny oraz personifikacjami cnót i bóstwami, ale litery dookoła to jakieś dziwne znaki udające litery łacińskie (brak wyraźnego napisu – Antoninus) Imp. (imperator) Luc. (Lucjusz) Werus. Żaden szanujący się cesarz nie pozwoliłby na to, żeby puścić w obieg monety, gdzie chociażby litera ” S” wygląda jak w lustrzanym odbiciu. Twarz cesarza jest również bardzo zniekształcona co do wzorca na innych monetach. Wszystkie te cztery monety są falsyfikatami. Przykładowo wyraz Komodus z monety, powinien po łacinie być napisany przez dwa „m”. Do wybicia tych czterech fałszywek posłużyły matryce wykonane przypuszczalnie przez Gotów, albo były to matryce oryginalne po nieudanych przeróbkach (poprawkach). Moda na wybijanie monet rzymskich, najpierw jako forma naśladownictwa, przerodziła się z czasem u Gotów w modę na produkcję „własnych” monet. Monety te nawiązywały do idei bicia własnych monet przez konkretnych władców na danym terenie, co podkreślało ich status społeczny i zaliczało daną społeczność do konkretnej państwowości z własnym pieniądzem. Wszystkie monety rzymskie mają domieszkę miedzi. Powoduje to, że są one bardziej plastyczne i wytrzymałe. Domieszka dawała także pewne oszczędności w zużyciu srebra. Są takie emisje monet z Rzymu, gdzie 2/3 monety stanowi srebro, a 1/3 miedź. Tego nie było widać na pierwszy rzut oka, ale kiedy taka moneta poleżała dłużej w ziemi, wytwarzał się na niej zielony nalot. Skarb z Cichobórza leżał w ziemi intensywnie użytkowanej rolniczo, gdzie przy produkcji roślin stosowano różne nawozy chemiczne, które w poważnym stopniu zniszczyły powierzchnię monet. Niemniej, część z nich nadal jest w bardzo dobrej kondycji. Wykonano przy ich badaniu ponad 3 600 zdjęć. Podczas badań archeologicznych wykonano około 300 odwiertów. Studenci UMCS sprawdzali nawarstwienia glebowe, badano poziom wilgotności gleby w różnych okresach, układ pyłków roślinnych itp. W miejscu znaleziska były kiedyś łąki, które obecnie są, od co najmniej 10 lat, użytkowane rolniczo. W topografii terenu widoczne są wyraźnie dwa pasy ciemniejszej ziemi i nie jest to zbieg okoliczności, bowiem ktoś celowo wykopał podwójną fosę wokół tego wyniesienia, które było sezonowo zalewane wodą. Obszar, który jest obecnie polem uprawnym u podnóża wyniesienia, kiedyś był zbiornikiem wodnym. Dzisiaj teren ten jest zmelioryzowany i uprawia się tam kukurydzę, lub pszenicę. Dwieście lat temu była w tym miejscu zupełnie inna topografia terenu. Dzięki odczytom i pomiarom wiemy, jak pierwotnie wyglądała rzeźba tego terenu. W przyszłości być może uda się dokładniej określić, czy mieszkali w pobliżu tego miejsca ludzie, gdzie mogli mieć swoje cmentarzysko i co było w miejscu znalezienia skarbu. Wspomniany katalog, nadal opracowywanych zbiorów monet, będzie także dostępny w wersji elektronicznej dla zainteresowanych. Katalog będzie publikacją naukową. Jednak, przypuszczalnie jeszcze w tym roku, ukaże się książka popularno-naukowa na temat Skarbu z Cichobórza, która zainteresuje z pewnością szersze grono odbiorców, także tych z poza kręgu naukowego. W sali ekspozycji skarbu uruchomiono także prezentację multimedialną oraz wyeksponowano plansze ze zdjęciami powiększonych denarów rzymskich, pochodzących ze znaleziska. Monety przechowywane są w gablotach w specjalnych futerałach, w których każdy egzemplarz ma swoje osobne miejsce. Podkreślenia wymaga fakt, że największą wartością skarbu denarów z Cichobórza k. Hrubieszowa jest jego liczebność. Jednocześnie jest to największe wyzwanie dla badaczy, którzy opracowują zbiór monet. Prace te, a także przygotowanie profesjonalnej publikacji wymagają współpracy szeregu osób i instytucji. W czerwcu 2021 r. Muzeum im. Stanisława Staszica w Hrubieszowie podjęło współpracę z Gabinetem Numizmatycznym D. Marciniak. Natomiast zespół badaczy z Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej UMCS w Lublinie, pod kierunkiem prof. dr hab. Radosława Dobrowolskiego pracuje nad jednym z zadań dwuletniego projektu, czyli nad opracowaniem tła geograficznego, uwarunkowań środowiskowych oraz próbą określenia pierwotnej rzeźby terenu i sytuacji hydrograficznej miejsca odkrycia skarbu. _______________________________________________________________________________________________________________________________________________ opracowanie i zdjęcia: Ewa Lisiecka pozostałe zdjęcia pochodzą z projekcji multimedialnej – Muzeum w Hrubieszowie. Szkolenie terenowe przewodników w dniu r. przeprowadził Robert Kowalski z Koła Przewodników PTTK im. Róży i Jana Zamoyskich w Zamościu. Dzięki uprzejmości ks. Marka Żyszkiewicza, proboszcza parafii rzymskokatolickiej w Podgórzu, mieliśmy możliwość obejrzenia wnętrza kościoła Chrystusa Pana Zbawiciela. Miejscowość, która jeszcze w okresie międzywojennym nosiła nazwę Spas, sięga swoją metryką średniowiecza. Malownicze położenie wśród Pagórów Chełmskich oraz bogata historia, związana z istniejącym tu niegdyś Monastyrem i pobliskim Stołpiem, wzbudza coraz częściej zainteresowanie turystów. Posiłkując się XVII w. zapiskami bpa chełmskiego Jakuba Suszy, domniemywać można, że w miejscu pogańskiej świątyni powstała cerkiew, w tożsamym czasie co Wieża w Stołpiu. Cerkiew ponoć nosiła nazwę Sancti Salvatoris – Świętego Spasa. Badania archeologiczne nie potwierdziły jednak tak odległej metryki tego miejsca. Źródła historyczne wzmiankują monaster w Spasie w XVI w., chociaż jeden z badaczy (Andrzej Gil) wskazuje na pierwsze wzmianki o cerkwi w Spasie w 1440 r. Monastyr w XVII w. był obiektem stałej rywalizacji pomiędzy unitami i prawosławnymi. W XVIII w. klasztor został zlikwidowany. W 1875 r. powstała w jego miejsce parafia prawosławna. Cerkiew przebudowano. W 1912 r. wybudowano murowaną dzwonnicę. W 1915 r. na skutek przemieszczania się ludności w ramach tzw. bieżeństwa cerkiew zamknięto, (podobnie w 1921 r.). Parafię rzymskokatolicką erygowano 28 sierpnia 1924 r. W tym czasie miejscowość uzyskała nową nazwę – Podgórze. Nazwa ta nawiązuje przypuszczalnie do jednego z przedmieść Chełma, funkcjonującego w XIX w. o takiej nazwie. Reliktem tej nazwy przedmieścia jest ulica Podgórze w Chełmie (przedłużenie ulicy Lubelskiej). W l. 90-tych XX w. badania archeologiczne kościoła przeprowadzono w związku z jego remontem. Ustalono, że świątynia powstawała w 4 fazach. Pierwszy etap to k. XIII i p. XIV w. – świątynia na planie kwadratu o dł. boku 5,4 m, z niewielkim prezbiterium o wymiarach kwadratu o boku 2,2 m (względnie 3,6 m). Zbudowano ją z ciosów kamienia wapiennego w kolorze ciemnoszarym, zielonego glaukonitu i kamienia łamanego, połączonych wapienną zaprawą. Ówczesna cerkiew miała 4,3 m wys. (od gruntu 5,4 m). Grubość murów oszacowano na 0,9 m. Prezbiterium powstało nieco później (inny budulec). Pierwotnym kształtem (głównej części) obiekt nawiązywał częściowo do zachowanej wieży w Stołpiu. Zdaniem archeologów pełnił rolę kaplicy. Druga faza budowy datowana jest na wiek XV. Dobudowano do świątyni prostokątny budynek o wymiarach 7/8 na 13 m (klasztor – monastyr). Obiekt 2-3 kondygnacyjny dłuższą osią przylegał prostopadle do świątyni. Miał przewód kominowy, co świadczy o mieszkalnym charakterze budynku. Z tego okresu pochodzi tynk, pokryty kolorową polichromią, imitującą ciosy kamienne (2 poł. XV w.). Trzecia faza przebudowy datowana jest XVI w. i polegała na przekształceniu zespołu budowli do kształtu zbliżonego do współczesnego charakteru świątyni. Dawna świątynia stała się prezbiterium nowej cerkwi. Budowlę wzmocniono szkarpami. Przekształceń dokonano zapewne po przystąpieniu klasztoru do unii brzeskiej (1596 r.). Kolejnej przebudowy/odbudowy świątynia doczekała się po zniszczeniach w 1650 przez oddziały kozackie. XIX wieczny obraz zabytku utrwalił w grafice Adam Lerue w Album Lubelskie (1860). Dobudowy zakrystii i przedsionka dokonali prawosławni w 2 poł. XIX w. Obecny kształt kościół uzyskał po objęciu go przez parafię rzymskokatolicką (przedsionek na ścianie pd. rozebrano w XX w.). Wewnątrz kościoła na uwagę zasługują: odrestaurowane ołtarze boczne (św. Jana Chrzciciela i Serca Najświętszej Maryi Panny); plafon z przedstawieniem Trójcy Świętej, żyrandol oraz pozostawione odkrywki dawnych murów świątyni. Parafianie są dla swojego kościoła niezwykle hojni, fundując tabernakulum; dzwon; Figurę MB Niepokalanego Poczęcia (rzeźba J. Pastuszka z Józefowa); Kapliczkę nad źródłem i finansując wiele przedsięwzięć konserwatorskich (plafon, żyrandol). Na tyłach kościoła znajduje się stary cmentarz z nagrobkami unitów i prawosławnych. Podczas układania nowej posadzki stwierdzono także pochówki pod prezbiterium i nawą kościoła. Nowy cmentarz parafialny znajduje się w niedużej odległości od kościoła. Kościół i drzewostan w granicach starego cmentarza wpisane są do Rejestru Zabytków (A/195 z r.). Podobną w kształcie cerkiew i dzwonnicę znajdziemy w miejscowości Wojsławice. źródło: 1. Zbigniew Lubaszewski. Gmina Chełm. Podgórze. Pokrówka 202o. Z inicjatywy Zarządu Koła Przewodników w Zamościu, w sobotę r. odbyła się kolejna zimowa wędrówka po Roztoczu. Celem były kurhany w Lipsku Polesiu i Kapliczka św. Romana, położona u podnóża Grodziska Feliksówka. Oba te ciekawe miejsca leżą zaledwie 7 km od Zamościa. Położone są na obszarze Roztocza, a ściślej na granicy dwóch mezoregionów geograficznych: Kotliny Zamojskiej (Padołu Zamojskiego) i Roztocza Środkowego. Dokładnie 100 lat temu badał te tereny zespół archeologów pod kierownictwem Michała Drewki, który potwierdził istnienie w Lipsku-Polesiu kompleksu osadniczego, w skład którego wchodziły: cmentarzysko kurhanowe, grodzisko i otwarte osady podgrodzia z okresu plemiennego. ____________________________________________________________________________________________________________________________________________ Z kronikarskiego obowiązku kol. Magda Misztal odnotowała: Spacer trasami Lipska Polesia ( r. ). Trasę przygotował i prowadził Zbigniew Pietrynko. Wspólnie wędrowali: członkowie Klubu Honorowych Dawców Krwi 1520 przy PKP Linii Hutniczo Szerokotorowej w Zamościu, Koła Przewodników PTTK im. Róży i Jana Zamoyskich oraz miłośnicy turystyki pieszej. Spacer rozpoczęliśmy przy Centrum Geoturystycznym w Lipsku Polesiu. Wędrowaliśmy 3 godziny szlakami nordic walking, ścieżkami rowerowymi: Po Wzgórzach Roztocza i Ścieżką Rowerową Gminy Zamość, fragmentem szlaku pieszego im. Władysławy Podobińskiej i Ułańskiego Szlaku Konnego. Na naszej trasie odwiedziliśmy Kapliczkę Świętego Romana nad źródełkiem u stóp wzniesienia zwanego „Zjawieniem”, „Miasteczkiem” lub „Łysą Górą”. Na tym wzniesieniu odnaleźć można ślady grodziska datowanego na VIII-IX w. Dotarliśmy do wieży widokowej, a z niej widzieliśmy śladowe zarysy kurhanów z grupy południowej, datowanych na przełom VII/VIII w. oraz grupy północnej z X w. Zwieńczeniem wycieczki była wizyta w Centrum Geoturystycznym w Lipsku Polesiu, spotkanie z Wojem i zapoznanie się z ofertą turystyczną tego czarującego miejsca. W 2022 r. przypada 100. rocznica rozpoczęcia badań wykopaliskowych w Lipsku Polesiu, prowadzonych przez Michała Drewkę. (zdj. Magda Misztal) ______________________________________________________________________________________________________ Ponieważ każdy terenowy wypad jest dla przewodników okazją do szkolenia terenowego i poszerzenia wiadomości, uzupełnimy wkrótce relację o materiały szkoleniowe. ______________________________________________________________________________________________________ Na trasie spotkała nas niespodzianka. Przygotował ją Jerzy Kuśnierz, archeolog z Muzeum Zamojskiego w Zamościu. Zapoznał uczestników z fragmentami Wydawnictwa Uniwersytetu Rzeszowskiego – „Między pokoleniami”. Jest to „wywiad rzeka”, który przeprowadziła z profesorem Janem Machnikiem – Marzena Woźny. Profesor, jako młody archeolog uczestniczył w badaniach prowadzonych przez Michała Drewkę na stanowisku archeologicznym w Lipsku Polesiu. W niezwykle malowniczy sposób opisał tamte wydarzenia sprzed pół wieku w książce. Uzyskaliśmy zgodę na zacytowanie tych fragmentów, które dotyczą Lipska Polesie. ______________________________________________________________________________________________________ Cmentarzysko kurhanowe w Lipsku Polesiu znajduje się na kulminacji wzgórza o wys. 268 W linii prostej na zachód około 300 m od Kapliczki św. Romana i 500 m od grodziska Feliksówka. Zalicza się go do najrozleglejszych wczesnośredniowiecznych ciałopalnych cmentarzysk kurhanowych w Polsce. Obecnie zaledwie kilka kurhanów rysuje się w przestrzeni jako niewielkie wyniesienia (10-30 cm wys.). Badania archeologiczne w Lipsku Polesiu prowadzone przez zespół Michała Drewki rozpoczęły się w latach 20 XX w. i były kontynuowane w l. 50 XX w. Z odkrytej liczby kurhanów 73 zaliczono do kurhanów; 4 obiekty uznano za kurhanopodobne, a 2 za tzw. pseudokurhany. Przebadano wówczas 38 kurhanów. Przedwojenne badania zastały kurhany w stanie prawie nienaruszonym, jednak po wojnie obszar cmentarzyska uległ zniszczeniu poprzez głęboką orkę pod uprawy rolnicze. Wyłączono wówczas obszar 12. 570 m kw. z upraw rolnych i objęto go ochroną konserwatorską. Współcześnie Rejestrem Zabytków objęto ochronę obszaru cmentarzyska o powierzchni m kw., w tym 28 kurhanów o różnym stopniu zachowania. Michał Drewko badanie cmentarza rozpoczął w 1922 r. Rok wcześniej przeprowadził sondaż w terenie ustalając, że kurhany znajdują się w lesie należącym do Ordynacji Zamojskiej*, leżącym w pobliżu tzw. „Zjawienia św. Romana”* W tym czasie nasypy kurhanów liczyły od 1 m do 2 m i były dobrze widoczne. Leżały blisko siebie, a niektóre stykały się ze sobą. Już wtedy Drewko stwierdził jednak, że dwa największe są zniszczone (splądrowane?). Do r. 1923 przebadał 7 kurhanów. Wykonał ich dokumentację fotograficzną. Największy, owalny kurhan (Nr 35) miał wys. 2 m i podstawę około 22 na 12 m. Pozostałe kurhany miały średnicę od 8 do 9 m i wys. od 0,5 do 1 m. Ponad 1/4 stanowiska zajmowały kurhany niskie (wys. 0,25-050 i średnicy 4-7 m). Nieco mniej niż 1/4 cmentarzyska zajmowały kurhany wysokie (ponad 1 m wys.). Degradacja stanowiska archeologicznego postępowała stopniowo. Jeszcze przed II wojną światową wykarczowano młody las i teren przeznaczono pod uprawy rolne. Po wojnie (1952 r.) obszar cmentarzyska objęto opieką konserwatorską. Groby kurhanowe znajdowały się wówczas w obrębie pól należących do Andrzeja Dragana i Franciszki Żeleszczakowej Cybulskiej. W 1952 r. Drewko przebadał kolejne 6 kurhanów, w najbardziej zniszczonym obszarze. W 1953 r. zbadano największy, owalny kurhan (22,7 m dł. i 10 m szer.), otoczony rowem przykurhanowym. Odkryto w nim bogate wyposażenie: żelazną ostrogę z końcami w formie haczyków zagiętych do środka; cztery klamry do pasa; grot strzały z zadziorami; żelazny kabłąk; paciorek szklany; fragment noża żelaznego; fragmenty ceramiki (zrekonstruowano naczynie). Kurhan Nr 35 mógł należeć do osoby (rodu) o znacznej pozycji społecznej. W 1954 r. przebadano 9 kolejnych kurhanów. Zespół archeologów wykonał podczas tych badań 103 rysunki zabytków z siedmiu tylko kurhanów (łącznie 145). Ciałopalne cmentarzysko w Lipsku Polesiu datowane jest na wczesne średniowiecze. Wskazuje na osadnictwo z różnych faz dziejowych: okres halsztadzki; kultury trzcinieckiej i późnolateński (5 grobów jamowych). Rozróżniamy 3 okresy rozwoju plemiennego Małopolski: faza I (VI-VII w.); faza II (VIII -1 poł. IX w.); faza III (2 poł. IX-X w.). Kurhany z obszaru grupy południowej nekropoli Lipska Polesie oszacowano na VII-VIII w.; z grupy północnej na X w., zatem obejmuje czasokres fazy II i częściowo III. Co ciekawe, kurhany w Guciowie, odległym od Lipska o 15 km, wykazują duże podobieństwo pod względem konstrukcji i obrządku pogrzebowego. Nekropola w Lipsku Polesiu jest oddzielona bezimiennym ciekiem wodnym, który ma swój początek w źródle pod Kapliczką św. Romana, od Grodziska Feliksówka na Łysej Górze (tzw. „Zjawieniu”; Miasteczku). Strumień ten łączy się z drugim, biegnącym od Białowoli i stanowią wspólnie dopływ Topornicy. Osadnictwo w Lipsku Polesiu stanowiło więc peryferyjny ośrodek wśród badanych osad plemiennych doliny Topornicy i Wieprzca. O jego wyjątkowości świadczy fakt (odkryty jeszcze przez M. Drewkę), że grunt pod groby był przygotowywany specyficznie. Charakteryzowała je nie tylko podsypka (10-15 cm) z czystego lessu, podobnie jak w innych nekropoliach, ale dodatkowo podwyższano teren przynosząc ziemię z zewnątrz. Na miejscu wczesnośredniowiecznego cmentarzyska kurhanowego w Lipsku Polesiu, w epoce brązu istniała najprawdopodobniej osada, zamieszkała przez ludność związaną w tzw. lubelskim wariantem ŁPP (łużyckich pół popielnicowych). Relikty tej osady naruszone zostały w czasie sypania kurhanów w okresie wczesnego średniowiecza. Na cmentarzysku znaleziono także zabytki KT (kultury trzcinieckiej), ale raczej świadczące o okresowej aktywności w tym miejscu. Natomiast w okresie lateńskim funkcjonował tu niewielki cmentarz, być może o charakterze rodzinnym (mała liczba grobów i brak osad). Około 100 m na wschód od cmentarzyska zespół M. Drewki natrafił na ślady dwóch osad datowanych na VIII-X w. Widoczne są na niewielkich wyniosłościach terenu. Leżą pomiędzy cmentarzyskiem a grodziskiem. Relikty osady ujawniono również przy drodze do cegielni: półziemianka datowana na X w. i jama (o nieokreślonym przeznaczeniu) o średnicy 2 m i głębokości 1 m. Ponadto w 1922 r. M. Drewko zlokalizował Grodzisko Feliksówka, w tamtym czasie nazywane grodziskiem w Lipsku. Zajmowało ono kulminację wzgórza nazywanego „Zjawienie” lub „Zjawienie św. Romana”. Wielkość obiektu oszacowano na 7-8 ha. Odkryto 3 łukowate linie wałów (obecnie o wys. do 20 cm): wał I (wewnętrzny= ok 200 m dł.); wał II (środkowy 450 m dł.) i III (zewnętrzny 410-420 m dł.). Obecnie majdan i wał grodziska zajmuje pole orne. Jak dotąd pozyskano z okolic grodziska tylko 3 fragmenty naczyń kultury trzcinieckiej. Grodzisko datowane na VIII-IX w. zachowało się w stanie szczątkowym. Poprzez orkę zniwelowano je niemal całkowicie. W l. 90-tych XX w. badania powierzchniowe na cmentarzysku prowadzili archeolodzy z Muzeum Zamojskiego w Zamościu; w 1990 Andrzej Urbański; w 1997 r. Jerzy Kuśnierz. W 2007 r. badaniem grodziska zajmowała się E. Prusicka, w 2018 r. Marek Florek (w: Grody z okresu plemiennego na Lubelszczyźnie s. 81). W zeszłym roku ukazała się obszerna publikacja naukowa, w której zespół archeologów opracował zabytki zebrane na cmentarzysku przez M. Drewkę i jego współpracowników (1). Grodzisko Feliksówka było również badane Lotniczym Skaningiem Laserowym (LiDAR). Archeologiczne Zdjęcie Polski objęło: Grodzisko Feliksówka; osady wczesnośredniowieczne i cmentarzysko kurhanowe. Jesienią 2020 r. (nalot bezzałogowego statku powietrznego DRON) za pomocą fotogrametrii wykonano model cmentarzyska, ortofotomapę i zdjęcia poglądowe. Obecnie na północnym krańcu cmentarzyska znajduje się wieża widokowa, z której można podziwiać panoramę roztoczańskich wzgórz, górujących nad Doliną Bezimiennego Potoku i pozostałościami dawnych osad i cmentarzyska. Ten ciek wodny, zapewne dużo większy w średniowieczu, stanowił naturalną granicę pomiędzy światem żywych i umarłych. Osady pomiędzy grodziskiem a cmentarzyskiem nie były w zasadzie badane. Obecnie przypuszcza się, że mogły nie mieć znaczenia osadniczego. Możliwe, że były to tylko miejsca spotkań, obrzędów, czy chociażby handlu. Co przyniosły badania nie opracowanego wcześniej materiału archeologicznego z nekropoli w Lipsku Polesiu? Większość kurhanów miała przed rozoraniem podstawę okrągłą, lub owalną i rowy przykurhanowe (niektóre pojedyncze ze wszystkich stron, inne nawet cztery rowy). Teren pod pochówek był czasami wypalany (ślady palenia ognisk). W siedmiu z kurhanów stwierdzono pozostałości in situ czworobocznych konstrukcji drewnianych. Miały formę skrzyń w konstrukcji zrębowej. Ich wielkości to: 2,5; 5; 7 metrów. Interpretowane są jako „dom dla zmarłego”. Palono je, jak całą resztę, w czasie rytuału pogrzebowego. Badacze sugerują, że mogły zabezpieczać nasyp stosu przed osuwaniem, i że stawiano je zanim usypano kopiec. Ciekawostkę stanowi fakt, że wymiary „domu dla zmarłego” miały swoje analogie w wymiarach budowanych wówczas domostw. W narożnikach tych skrzyń odkryto wyłożone kamiennym brukiem paleniska 1,5 na 1,5 m (K 45 i K 35). Zastosowana na nekropoli forma pochówków jest dość zróżnicowana. Odnotowano 5 typów pochówków: nakurhanowe (11+8); nasypowe (3); podkurhanowe (14); jamowe (1); jamowe (bezpopielnicowe (1). Pochówki jamowe, podkurhanowe i urnowe-jamowe należą do rzadkich. Większość to pochówki pojedyncze. Podwójne stwierdzono w 4 przypadkach. Większość pochowanych to osobniki dorosłe. Udało się ustalić, że w K 35 pochowano mężczyznę w podeszłym wieku, a w K 58 – kobietę. W pięciu przypadkach były to pochówki osób niedorosłych i dzieci. Zniszczenie kopców przemieszało szczątki w różne miejsca, także do rowów przykurhanowych. Pochówki na cmentarzysku z Lipska Polesia wyróżnia duża liczba szczątków zwierzęcych, będących swoistym dodatkiem do pochówku. U Słowian jest to zjawisko raczej wyjątkowe. Cechowało pochówki u Bałtów i Germanów oraz ludów koczowniczych. Czym były te szczątki zwierząt? Mogły stanowić: dar dla zmarłego jak i sił nadprzyrodzonych; pożywienie dla zmarłego; ślady styp pogrzebowych; symboliczne wyrażenie profesji zmarłego-stanu majątkowego-statusu społecznego; zabiegi magiczne (np. karmienie zmarłego krwią). Pochówek nakurhanowy polegał na tym, że szczątki zmarłego składano na szczytowej partii kopca w popielnicy lub naczyniu organicznym. Bywało, że rozsypywano je także na powierzchni kopca. W Lipsku prawie połowa przebadanych kurhanów reprezentuje ten właśnie typ pochówku. Typ pochówku podkurhanowego to prawie 1/3 zbadanych kurhanów. Przepalone szczątki zmarłego, razem z pozostałością stosu pogrzebowego układano na powierzchni gruntu i przysypywano nasypem kurhanu. Nasypowe pochówki – szczątki sypane na kopiec warstwowo w rozproszeniu. Pochówki jamowe – jama wykopana pod kurhanem np. K 38). Jamowe bezpopielnicowe reprezentuje pochówek z kurhanu – K 44- urna ze szczątkami na poziomie humusu. Zdecydowaną większość grobów datowano na VIII-IX-X wiek. Ich wyposażenie stanowiła przede wszystkim ceramika. Niektóre kurhany posiadały nawet kilka naczyń. Większość z nich to przypuszczalnie popielnice, stawiane na szczycie kopca; na słupach wbitych w obrzeża nasypu; na nasypie; w rowie przykurhanowym. W części z tych naczyń mogły się znajdować dary dla zmarłego. Co ciekawe mogły być one stawiane nawet wiele dekad po pochówku. Ceramikę grobową cechowało mniej staranne wykonanie, słabszy wypał. Nie jest wykluczone, że wykonywane były celowo w celach sepulkralnych. Odnotowano siedem typów naczyń: garnki; wazy(amfory); misy; kubki (czerpaki); placki (talerze); czarki; pucharki. Zdecydowana większość to garnki, zdobione „chropowaceniem”*, guzami lub otworkami. Brak było przedstawień figuralnych na naczyniach. Łącznie odkryto fragmenty ceramiki o wadze 240 kg. Były to przemieszane naczynia pradziejowe z epoki brązu i naczyniami z wczesnej epoki żelaza. Materiał ceramiczny poddany współcześnie badaniom to w większości małe fragmenty. Za duże uważa się fragmenty naczyń 5 cm, średnie 3-5 cm, za małe uchodzą drobiazgi 1-2 cm. Lepione ręczne naczynia (metodą wałeczkowo-pierścieniową) stanowiły 55 % z przebadanych. Dominowały naczynia S-kształtne, szerokootworowe o płaskim dnie (rzadko wklęsłym). Zdobionych było więcej niż nieozdabianych. Ryto falistą linię pojedynczą narzędziem jednozębnym, bądź zwielokrotnionym. Niekiedy te faliste linie przybierały formę „girlandy”. Stempelkowe zdobienie odnotowano tylko w K 61. Grubość naczyń wahała się od 6 do 11 mm. Barwa od jasnobrunatnej, ceglastej, ciemnobrunatnej, szarobrunatnej po wyjątkową barwę białą naczynia z glinki kaolinowej, precyzyjnie wykonanego z K 66. Najwięcej fragmentów ceramiki odkryto w K 35 ( fragmentów). Szczątkowy odcisk linii papilarnych stwierdzono na ceramice w K 60 i K 31. Całe naczynia odkryto w K 35; K 44, w K 61 – całe dno, a w K 58 i K 12 całe formy. Badaniu poddano współcześnie materiał kostny ludzki i zwierzęcy zebrany przez zespół M. Drewki z 33 kurhanów w Lipsku-Polesiu. W dwóch kurhanach były tylko kości zwierzęce. Wszystkie kości poddane były długiemu procesowi kremacji. Dlatego właśnie materiał z Lipska był silnie sfragmentaryzowany i zdekompletowany. Szczątki ludzkie dotyczyły 35 osobników, wśród których dominowały osoby dorosłe. Szczątki dzieci mogły stanowić domieszki wtórne, względnie zostały błędnie sklasyfikowane. Osobnikiem dorosłym były osoby w wieku od 20/22 lat do 30/35 lat. Wiek dojrzały to przedział 30/35 lat do 50/55 lat. W kilku przypadkach udało się wykryć anomalie w układzie kostnym pochowanych osobników: osteoporoza, przeciążenie kręgosłupa; szew czołowy na czaszce. Wysokość ciała mężczyzny z K (kurhanu) Nr 35 oszacowano na około 171-175 cm. Stan przepalenia kości wskazuje na wysoką temperaturę stosu/kremacji (900-1000 st. C). Świadczy to o długich rytuałach pogrzebowych. Przebadano także 800 fragmentów kości zwierzęcych z 14 kurhanów (owca/koza; koń; świnia; bydło, ptak). Wśród zwierząt dominowały owce (kozy) i konie. Rzadkie były świnie i bydło. Zwierzęta były porcjowane przed spaleniem na stosie i złożeniem do grobów. Przeważająca ich część to resztki konsumpcyjne. Szczątki zwierząt odzwierciedlają częściowo rytuały pogrzebowe stosowane przez użytkowników nekropoli. Zwierzęta stanowiły formę ofiary składanej podczas pochówku zmarłego. Występowały we wszystkich formach kurhanów występujących w Lipsku Polesiu. Płonęły wspólnie z szczątkami ludzkimi. W K 9 odkryto szydło (rylec) z dziurką, wykonany z kości długiej ssaka (10 cm). Podobny zabytek odkrył J. Kuśnierz w Czermnie. Drewno zbadano z 14 kurhanów (1970 zwęglonych pozostałości). Stanowiło surowiec pozyskiwany lokalnie. Wyodrębniono 14 rodzajów drzew i krzewów. Najliczniej występowało drewno bukowe, także częste było drewno dębowe. Inne gatunki to: olsza; brzoza; grab; sosna; topola; klon; leszczyna; jesion wyniosły. Najmniej liczny był wiąz i lipa oraz bez i różowate. Podobny drzewostan rośnie i dzisiaj w terenie przylegającym do cmentarzyska kurhanowego. W 7 kurhanach stwierdzono także drewniane konstrukcje wewnętrzne, o których wspomniano już powyżej. Do najciekawszych znalezisk należy zaliczyć zabytki metalowe (20), które podzielono na: militaria; ozdoby i elementy stroju oraz przedmioty codziennego użytku. Do znalezisk luźnych zaliczono ciosło (forma motyki – znalazca Dragan) i piesznię (dłuto-barcie). W K 1 znaleziono żeleźce topora datowane na VII-IX w. (znalezisko luźne z 1955 r.) W kurhanie Nr 7 znaleziono nóż żelazny z ostrzem częściowo zachowanym. Natomiast w K 35 znaleziono ostrogę żelazną z zaczepami haczykowymi zawiniętymi do środka (jedną z najstarszych na Słowiańszczyźnie Zachodniej – VIII w.) oraz żelazny grot. W tym samym kurhanie odkryto 4 sprzączki (3 trapezowate i 1 kwadratową). Z przedmiotów codziennego użytku odkryto: żelazne krzesiwo i żelazny kabłąk do wiadra (K 35); żelazne kółko (K 21); nozyce żelazne jednodzielne (K24); kwinar (naśladownictwo rzymskiego denara); 4 szt. grzywny grotopodobnej (K 35 – forma płacidła); żelazny fragment bransolety lub aplikacji (K 27); żelazne okucie pasa/rzędu/stroju (K 58). Zabytki z kamienia prawie nie występowały na cmentarzysku kurhanowym w Lipsku Polesiu, poza przęślikiem tkackim z łupku owruckiego (czerwono-różowy) w K 64. Odkryto natomiast cztery paciorki szklane: w K 35 jeden datowany na VII-VIII w.; jeden w K 25 -VIII-IX; i dwa w K 37. Te dwa ostatnie wykonane były metodą nawijania pasma szklanego na metalowy pręt. Paciorek z K 35 to tzw. bisier wykonany z rurki szklanej pociętej na proste odcinki. Analogii do tego typu paciorków trzeba szukać aż w Skandynawii (szkło popiołowe: żelazo i kobalt). Ciekawostkę stanowi fakt, że szkło wszystkich paciorków z Lipska Polesia produkowane było na terenie Bliskiego Wschodu i Egiptu. Po więcej szczegółów dotyczących opracowanego materiały archeologicznego z Lipska Polesia, zapraszamy do wspomnianej publikacji (link poniżej). Zobaczymy tam zdjęcia cmentarzyska, wykonane przez M. Drewkę, rysunki wszystkich znalezionych przedmiotów opracowanych współcześnie oraz wiele innych ciekawych informacji. opracowanie materiału szkoleniowego : Ewa Lisiecka źródło: 1. Unikatowe wczesnośredniowieczne cmentarzysko kurhanowe w Lipsku Polesiu, gm. Zamość. w: Materiały starożytne i wczesnośredniowieczne Tom. XII. Warszawa 2021. link do publikacji: * Mikołaj Stworzyński podaje, że w roku 1631 Lipscy – Tomaszowi Zamoyskiemu, synowi fundatora ordynacji Lipsko, Białowolę, Wólkę Lipsko, Wieprzec, i Las zwany Miednik w połowie darowali, a w połowie za 55 tys. zł sprzedali. W innym miejscu wspomina, że Dobra Lipskie na własność Ordynacji przyznane zostały przez Koniecpolskiego aktem urzędowym. * Mikołaj Stworzyński wzmiankuje źródło św. Romana w „Opisaniu statystycznym Dóbr Ordynacji….” – cyt. „W Lipsku za górą od granicy dóbr krasnobrodzkich, a mianowicie od wsi Feliksówki i osady nowej zwanej Czarnowoda są pola, na tym miejscu podług dawnej tradycji była wieś Lipsko i te pola dotąd nazywają się Starym Lipskiem. Przy tych polach jest źródło zwane S. Romana do którego źródła w dniu rzeczonego świętego bywa Procesja co rok, ludzie dręczeni roznemi chorobami udają się do tego źródła- jadąc do Krasnobrodu na odpusty, pobożne zgromadzenia, nie zaniedbują tego miejsca odwiedzić – co z kędby miało początek i jakie znaczenie wiedzieć trudno.” Stworzyński nic nie wspomina o kurhanach na tych polach. * obrzucanie, obmazywanie palcami, omiatanie miotełką podczas wyrobu naczynia, mające na celu chropowacenie powierzchni dla lepszego trzymania naczynia. ______________________________________________________________________________________________________ Dzięki uprzejmości dr Eweliny Lilii Polańskiej, prezentujemy treść sprawozdania z konferencji naukowej, jaka została zorganizowana we wrzeniu 2021 r. przez Koło Przewodników Terenowych PTTK O/Zamość im. Róży i Jana Zamojskich przy współpracy Muzeum Zamojskiego w Zamościu. Konferencja była poświęcona rewitalizacji zamojskiego Kościoła Franciszkanów i była częścią integralną obchodów 60-lecia działalności Koła Przewodników. Sprawozdanie złożyła dr E. L. Polańska i ukazało się ono w czasopiśmie naukowym „Archiwa, Biblioteki i Muzea Kościelne” Nr 116/2021. ____________________________________________________________________________________________________ EWELINA LILIA POLAŃSKA ZAMOŚĆ PERŁA BAROKU ODZYSKAŁA BLASK. SPRAWOZDANIE Z KONFERENCJI NAUKOWEJ „NAJWIĘKSZE WYZWANIE REWITALIZACYJNE XXI WIEKU. KOŚCIÓŁ OO. FRANCISZKANÓW W ZAMOŚCIU”, 25 WRZEŚNIA 2021 R. Zamość – wyjątkowe miasto, nazywane idealnym, powołane do życia w XVI wieku dzięki zamysłowi kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego – odzyskał niedawno barokową perłę. 17 września 2021 r., o godzinie 17, nastąpiło uroczyste poświęcenie odrestaurowanego kościoła oo. Franciszkanów pw. Zwiastowania NMP – największej barokowej świątyni na terenach Rzeczypospolitej w XVII wieku, budową której kierował inżynier wojskowy Jan Michał Link, fundatorem zaś był drugi ordynat Tomasz Zamoyski i jego żona Katarzyna z Ostrogskich. Kościół doświadczył burzliwych i trudnych dziejów. W drugiej połowie XVIII stulecia zaborcze władze austriackie zdecydowały o kasacie zakonu, ostatnią mszę świętą odprawiono w 1794 r., potem na długie lata budynek pozbawiono funkcji sakralnych, zmieniając go na szpital wojskowy, skład zboża, kancelarię wojskową. W XIX wieku rosyjski zaborca kontynuował dewastację świątyni, zburzono wówczas wysokie szczyty, obniżono dach nad nawą główną, zniszczono wiele cennych detali architektonicznych, wnętrze przebudowano i zmieniono na koszary. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w historycznych murach mieściło się m. in. kino, liceum. Dopiero w 1994 r., po 200 latach nieobecności, do Zamościa powrócili franciszkanie. Po latach starań, we wrześniu 2017 r. rozpoczął się kilkuletni proces rewitalizacji tego wyjątkowego dzieła polskiej architektury sakralnej. Dziś świątynia odzyskała swój blask i dumnie góruje nad panoramą miasta. Z tej wyjątkowej okazji, w sobotę, 25 września 2021 r. w gościnnych progach Muzeum Zamojskiego odbyła się konferencja naukowa poświęcona tej niezwykłej budowli pt. „Największe wyzwanie rewitalizacyjne XXI wieku. Kościół oo. Franciszkanów w Zamościu”. Organizatorem było Koło Przewodników Terenowych PTTK O/Zamość im. Róży i Jana Zamoyskich, świętujące jubileusz 60-lecia. Konferencji przewodniczył dyrektor Muzeum Zamojskiego Andrzej Urbański. Obrady zaszczyciło swoją obecnością wielu znakomitych gości, wśród nich prezydent miasta Andrzej Wnuk, który jako pierwszy zabrał głos. Wystąpienia konferencyjne rozpoczęła prezes Koła Przewodników Maria Rzeźniak, która przedstawiła bogatą historię działalności Koła, zrzeszającego kilkudziesięcioosobową grupę przewodników. W swoim wystąpieniu podkreślała, że przewodnicy zamojscy z zaangażowaniem pogłębiają wiedzę, później przekazywaną turystom, podczas dodatkowych kursów, szkoleń, wyjazdów terenowych czy sesji naukowych i kongresów. Tylko w latach 2010-2020 Koło zorganizowało dla kadry przewodnickiej 175 szkoleń obejmujących różnorodne spektrum tematyczne, zaś na stronie internetowej ( w ciągu siedmiu ostatnich lat ukazało się 220 artykułów. Następnie o. dr Andrzej Zalewski, gwardian i proboszcz parafii pw. Zwiastowania NMP w Zamościu, przybliżył losy i zakres rewitalizacji największego XVII- wiecznego barokowego kościoła w Polsce. Wskazał, że ta perła architektoniczna polskiego baroku po wielu dewastacjach, przebudowach i dostosowywaniu do różnych funkcji prawie całkowicie zatraciła pierwotny charakter i formę architektury sakralnej, stąd zakres odbudowy był rozległym przedsięwzięciem. Przypomniał, że część prac przygotowujących rewitalizację świątyni została wykonana dzięki zabiegom nieżyjącego proboszcza o. Bruna Kalinowskiego. Jednakże dopiero po latach starań i przygotowań, pod przewodnictwem o. dra A. Zalewskiego, kościół otrzymał dofinansowanie na przeprowadzenie prac konserwatorskich i przywrócenie historycznej formy. Całkowita wartość projektu wyniosła blisko 28 mln zł. Dzieło odbudowy rozpoczęło się jesienią 2017 r. Proboszcz parafii opowiadał również o trudnościach i nie przywidzianych sytuacjach podczas całego procesu. Świątynia, z Bożą i ludzką pomocą, jak podkreślał ks. Zalewski, podźwignęła się z ruin jako „symbol nieugiętości i dumy narodu polskiego i mieszkańców hetmańskiego grodu”. Etapy przygotowania projektu i jego realizację zaprezentował architekt Sebastian Ćwierz – autor projektu remontu i rekonstrukcji zamojskiego kościoła Franciszkanów. Pokazał początkową wizualizację rekonstrukcji bryły i wnętrza, zebraną dokumentację ikonograficzną potrzebną do odtworzenia pierwotnego wyglądu, plany architektoniczne. Opowiedział o problemach pojawiających się podczas tego przedsięwzięcia, pomysłach dotyczących materiałów, kwestii użytkowych (jak np. ogrzewanie) i zastosowanych rozwiązaniach. Zdradził również, że pomysł geometrycznego rozplanowania terenu przed fasadą zachodnią świątyni zaczerpnął z XVI-wiecznego traktatu swego imiennika, Sebastiana Serlia, włoskiego architekta, malarza i teoretyka architektury. Kolejny prelegent Tomasz Bębenek – organista, zrelacjonował skomplikowany, ale interesujący proces budowy organów w odrestaurowanym XVII- wiecznym kościele Franciszkanów. Muzyka, obok słowa, jest ważnym elementem liturgii, dlatego w zabytkowych murach nie mogło zabraknąć organów piszczałkowych. Wykonane zostały w pracowni firmy Zych Zakłady Organowe w Wołominie. Ich montaż trwał 3 tygodnie. Organy mają 36 głosów, składają się z ponad 2000 piszczałek, posiadają symfoniczne brzmienie. Referent zwrócił uwagę, że są to organy romantyczne, nie barokowe, tak by można było wykonywać na nich kompozycje organowe wszystkich epok: począwszy od renesansu, poprzez barok, klasycyzm oraz muzykę XIX i XX wieku. Instrument jest jednym z największych w regionie, ubogaca już liturgię, a także rozbrzmiewa podczas koncertów organowych. Prace budowlano-konserwatorskie objęły nie tylko bryłę, wnętrze, ale także zabytkowe krypty pod kościołem Franciszkanów, które zaaranżowano jako przestrzeń muzealną i edukacyjną. Jednym z wiodących wątków ekspozycji jest fascynująca obyczajowość polska związana z pochówkami w dobie nowożytnej, dlatego też tematem wykładu dr Eweliny Lilii Polańskiej był ceremoniał pogrzebowy (pompa funebris) w Rzeczypospolitej w XVII i XVIII wieku. Prelegentka nakreśliwszy tło historyczne, społeczne, filozoficzne i literackie doby baroku, zaprezentowała niezwykłość polskiej kultury funeralnej. Ceremonia pogrzebowa stawała się swoistym theatrum, łączącym różne środki wyrazu – począwszy od warstwy słownej kazań, gestów obrzędów, przez muzykę żałobną, aż po okazałą architekturę okazjonalną i plastyczne formy dekoracji trumny i świątyni. Centralny punkt castrum doloris stanowił „konterfekt osoby nieboszczykowej”. E. Polańska podkreśliła unikatowość na skalę światową polskiego portretu trumiennego, stanowiącego skarb kultury sarmackiej, specyficzne i nigdzie indziej nieznane w kulturze europejskiej zjawisko, będące oryginalnym wytworem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ostatni przemawiający, dr inż. arch. Krzysztof Janus z Politechniki Lubelskiej, przybliżył zagadnienie ważnej dla Zamościa renowacji historycznego gmachu Akademii Zamojskiej, z którą w ciągu wieków związani byli franciszkanie, pełniący funkcje profesorów teologii we wszechnicy powołanej do życia przez założyciela miasta – wielkiego admiratora nauki. K. Janus zaprezentował fotografie i omówił odkryte podczas prac remontowych dwa pomieszczenia (dawne kaplice) ozdobione XVIII-wiecznymi polichromiami. Dotychczas udało się zidentyfikować kilkanaście scen związanych z życiem i cudami św. Jana Kantego – XV-wiecznego wykładowcy krakowskiego uniwersytetu, który od 1702 r. był patronem zamojskiej akademii. Po zakończeniu części wykładowej, po południu, uczestnicy konferencji mogli osobiście udać się do podziemi kościoła, gdzie oglądali zabytki malarstwa, rzeźby, sprzęty liturgiczne i funeralne, dopełnione nowoczesnymi metodami narracji edukacyjnej. Wieczorem, o godzinie 18, w kościele pw. Zwiastowania NMP odbyła się msza święta w intencji przewodników. Dzięki przeprowadzonej rewitalizacji mieszkańcy, turyści, pielgrzymi mogą podziwiać piękno największej barokowej świątyni w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Słowa kluczowe: Zamość; kościół Franciszkanów; rewitalizacja; Akademia Zamojska
zamość wydarzenia z ostatniej chwili